No i mamy 3 stycznia a zarazem trzeci dzień wciąż jeszcze Nowego Roku. Przeminęło Świąteczno-Sylwestrowe szaleństwo (które osobiście bardzo ostatnimi laty polubiłam) i życie powoli wraca w tory codzienności. Wielokrotnie przypominał mi się w ostatnich dniach, lub był mi przypominany, Sylwester 2000. Naprawdę całkiem niedawno spędzałam go z Przyjaciółmi i wszyscy się zastanawialiśmy jak to będzie z tymi komputerami. Hmmm… 

Dzieci, które się wtedy urodziły,  osiągnęły właśnie pełnoletność. Taka historia. Jak dla mnie to nie tyle toczy się kołem, co raczej pędzi coraz szybciej i momentami czuję, że gubię nogi usiłując za nią nadążyć. Mowa oczywiście o mojej własnej małej historii, ale szczerze mówiąc to ona właśnie obchodzi mnie najbardziej i na nią też mam największy wpływ. Co oczywiście nie oznacza, że ta duża Historia nie ma znaczenia. Ma, ogromne, ale nie o niej tu i teraz.
Wracając do przywołanego Nowego Roku 2000, to był on dla mnie dość przełomowym rokiem. Zanim nastał, w dzieciństwie i wczesnej młodości, moja wyobraźnia cierpiała na pewną przypadłość. Otóż nie była w stanie wybiec poza tę właśnie datę. I nie tyle chodzi o 1 stycznia, czy jakąś konkretną kartkę z kalendarza, co o pewne nagromadzenie dat szczególnych. Koniec stulecia, tysiąclecia i w ogóle a do tego ja miałam w tym właśnie roku skończyć 30 lat. Nawet po ślubie, czyli takim aż znowu dzieckiem już nie będąc, nie umiałam sobie wyobrazić co będzie dalej. W tym magicznym roku przypadała oczywiście również okrągła – nasza 10 rocznica. A dalej? Czarna dziura, koniec młodości, życia w ogóle? No nie chodzi o jakieś ponure wizje, nic z tych rzeczy. Nawet myślałam, że coś tam pewnie będzie, ale o ile potrafiłam wyobrazić sobie co będzie za rok, dwa czy pięć, o tyle „po trzydziestce” moja wyobraźnia nie dawała rady. No i wtedy właśnie rok ten nastąpił.
Pamiętam samotny spacer w nocy, rozmowę z Bogiem, z samą sobą, z otaczającym mnie śniegiem, wiatrem. Nie potrafię przywołać konkretnych myśli, raczej jedynie uczucia, które mi w tamtym spacerze towarzyszyły. Spokój, radość, znowu spokój, ciekawość, poczucie, że jestem w dobrym miejscu. Miałam wtedy nie takie już całkiem małe dzieci, męża, przyjaciół, jakieś plany. Pamiętam, napisałam potem jeden z pierwszych w życiu artykulików o tym, że dobrze jest mieć 30 lat. Człowiek nie jest już nastolatkiem, nie szarpie się, nie szuka w panice, zaczyna być dorosły, lepiej rozumie siebie, innych, może z większą lub mniejszą pasją iść w nieznane. Niestety tekst ten zaginął w trakcie licznych przeprowadzek, które nastąpiły potem, a o których przedtem nie miałam jeszcze zielonego pojęcia 🙂
Minęło 18 lat. Mogłabym się wtedy urodzić i właśnie świętować pełnoletniość.
Coś w tym jest.
Z perspektywy czasu, to, że nie umiałam sobie wyobrazić tego, co będzie się w moim życiu działo, było chyba znakiem jakiejś niezwykłej zdolności przewidywania. Bo dziś moje życie wygląda zupełnie inaczej niż wtedy i rzeczywiście nie można sobie tego było wyobrazić. Ani o tym zamarzyć.
W tym roku będę ostatni raz świętowała „4” z przodu. I chyba mniej to przeżywam niż tę trzydziestkę wówczas. Co ciekawe, pewnie, że jestem spokojniejsza, mądrzejsza, dojrzalsza niż byłam wtedy, ale różnica nie jest aż taka znowu wielka. Mam wrażenie że raczej weszłam wtedy na pewną konkretną drogę i po prostu nią idę. Jestem dalej, to oczywiste, ale na tej samej drodze.
Dzisiaj zapytano mnie o marzenia i plany na kolejny rok.
Okazuje się, że mam ich o wiele więcej niż miałam wtedy. Czuję się jakoś bogatsza w środku., pełniejsza.

Kiedy siedzimy latem na plaży i jest bardzo gorąco jest taki moment, w którym decydujemy się wejść do wody. I ta woda jest zimna. Ta chwila wchodzenia powoduje we mnie zawsze opór, wzdrygam się i mam gęsią skórkę na całym ciele. Wolę rozgrzany piasek i koc. Zimna woda już szczypie mnie w palce, ogarnia i w końcu się zanurzam. Pływam, ciało przyzwyczaja się do chłodu. Orzeźwienie. Dla mnie o jedno z absolutnie najcudowniejszych doświadczeń, po którym tym cudowniej jest wrócić na brzeg i znów się grzać.
O takim roku marzę i takiego Wam życzę.