We wszystkim, co warto robić na tym świecie, dochodzi się do takiego etapu, kiedy każdy zaniechałby tego, gdyby nie poczucie obowiązku lub honoru”

G.K. Chesterton

Wchodzenie na trudny szczyt, pisanie i obrona pracy na studiach, dbanie o ogród, nauka nowego języka, remont mieszkania, budowa domu, walka z chorobą, osiąganie sukcesów w sporcie, podążanie za swoim powołaniem, misją, granie na instrumencie – długo jeszcze by pisać.

W różnym stopniu, to prawda, ale te rzeczy łączy jedno – potrzebujemy przy nich wytrwałości. Bez niej niestety nie uda się nikomu. Można zacząć z ogromnym zapałem, można być dobrze przygotowanym, mieć fantastyczną perspektywę i dobrze zbilansowane zasoby oraz profesjonalny i odpowiedzialny plan. Bez wytrwałości nic z tego nie będzie. Świat wokół nas lubuje się w pokazywaniu sukcesu i przekonywaniu nas, że jest on w zasięgu ręki, a jednocześnie jakby nieco ukrywa najważniejszą prawdę o nim. To wytrwałość rodzi zwycięzców. Nie technologia, nie pieniądze, a nawet nie talent. Są ważne; jasne, że tak. Ale często najbardziej utalentowani, najlepiej wyposażeni, często przegrywają z najbardziej wytrwałymi zupełnie niezależnie od tego jak bardzo w to nie wierzymy. Chcielibyśmy dzisiaj odnosić sukces, ale za niego nie płacić. Zdawać egzaminy bez nauki, awansować bez wytężonej pracy, osiągać wyniki bez ćwiczenia. “Ten to miał szczęście” – słychać często o ludziach, “którym się udało”. Jeden z naszych Przyjaciół, taki, któremu właśnie “się udało”, na propozycję – “dołącz i pracuj ze mną” usłyszał – “chyba bym musiał być głupi, żeby tak ciężko pracować” (tłumaczenie własne, bo hasło zostało wypowiedziane w niecenzuralnym języku). No właśnie. Pracowitość, wytrwałość w dążeniu do celu nie są tak popularne jak odnoszenie sukcesów a przecież są ze sobą nierozerwalnie związane.

Dla mnie jednym z przykładów wytrwałości jest historia chłopca, który w wieku 6 lat zaczął odczuwać bóle w stawach. Jak większość chłopców marzył o bieganiu, nartach i sportach walki, ale jego ciało jakoś nie współpracowało. Skracając historię i tym samym pomijając zapewne jego frustrację, złość, rozczarowanie i poczucie niesprawiedliwości, dochodzimy do momentu, kiedy w zasadzie chłopiec dorósł i okazało się, że może… chodzić. No to chodził. Dużo. Kilometry, potem dziesiątki, setki. W Polsce, we Francji; gdzie się dało.W końcu miał dwadzieścia parę lat i wystartował w chodzie na 50 km w Tokio. Okazało się, że przecenił swoje siły. Zszedł z trasy. Znów wystartował, tym razem w Hiszpanii na 20 km. I znów odniósł porażkę. Więc… zaczął ćwiczyć jeszcze więcej i więcej i zakwalifikował się do olimpiady w Barcelonie. Znów 50 km. Szedł dobrym rytmem, Polacy oglądali go niemal jak wiele lat później Małysza, a TV łączyła się z trasą chodu jedynie co jakiś czas, bo wyścig jest uznawany po prostu za nudny i kiedy siedzi się przed telewizorem, ponad 4 godziny pokonywania 50 km trasy rzeczywiście raczej nikogo nie fascynuje. W końcu było już jasne, że nie tylko idzie, ale idzie po medal i wtedy, 500 m przed końcem trasy, stanął przed nim amerykański sędzia z czerwoną kartką oznaczającą dyskwalifikację. Koniec. Dyskwalifikacja odbyła się w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach. I co z tego? Wielkie marzenie, a z nim miesiące i lata wyrzeczeń i treningów pękły jak mydlana bańka. 500 metrów przed metą. Trzeba było wracać do domu, nadrobić zaległości na studiach po dziekance, i żyć dalej. I dalej ćwiczyć. Pomimo reumatyzmu, astmy i rozczarowania. A może nie warto?

Minęły 4 lata i Robert Korzeniowski zdobył na Olimpiadzie złoty medal (1996 Atlanta, 50 km).

A po kolejnych znowu, ale dwa (2000 Sydney, 50 km i 20 km).

Po następnych 4 latach – tak, znów zdobył złoto ( 2004 Ateny, 50 km).

Do tego cała lista mistrzostw i pucharów Europy, świata. Jest do tej pory najbardziej utytułowanym złotymi olimpijskimi medalami Polakiem. Wytrwałość.

Fajnie, ale dlaczego o tym piszę na blogu o relacjach? Otóż dlatego, że o ile zabraknie nam wytrwałości w pracy czy sporcie, po prostu nie osiągniemy sukcesu. Robert Korzeniowski trzyma gdzieś swoje medale na półce, być może oddał je na cele dobroczynne. Od wielu lat zajmuje się w życiu czymś innym. Czas olimpijskiej przygody minął. Można wygrać olimpijskie igrzyska, zdobyć majątek, odnieść wielki sukces – i tutaj sprawę wytrwałości potrafimy w sumie jakoś zrozumieć; i jednocześnie zawalić w swoim życiu naprawdę ważne rzeczy własnie przez jej brak. Tutaj trzeba postawić ważne pytanie o kierunek naszej wytrwałości – czy to w czym staram się wytrwać naprawdę jest tego warte? Mnóstwo cytatów, memów i “złotych myśli” odnosi się do tego co w życiu jest ważne przynajmniej moim i autorów tychże – relacji. To one dają nam poczucie szczęścia i satysfakcji większe niż cokolwiek innego. To one nadają nowe znaczenie również naszym pozostałym sukcesom. I to w nich wytrwałość jest nam tym bardziej niezbędna. Bo bywają chwile, które po prostu trzeba jakoś przetrwać.

Niekoniecznie doszukiwać się w nich nauki na przyszłość czy głębszego znaczenia. Czasem jest trudno tylko dlatego, że takie jest życie, że obojgu (a jak dołączymy do tego dzieci to nawet całej piątce, szóstce, czwórce, trójce czy ósemce) nam bywa ciężko, jesteśmy zmęczeni, ktoś nas zdenerwował w pracy, sklepie, szkole czy tramwaju. Zdarza się, że się dobrze nie rozumiemy, albo nawet nie rozumiemy się wcale, zdarza się, że chcemy dwóch przeciwnych sobie rzeczy w tym samym czasie. Albo wszyscy chcemy dobrze, ale jakoś nie umiemy się dogadać. Bywają w naszej codzienności brzydkie zdjęcia, zniszczone ubrania, źle umyte zlewy, talerze zostawione na stole, byle jak rozrzucone buty czy ubrania. Czasem doświadczamy braku szacunku, braku zrozumienia i braku miłości – i to zwykle właśnie wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebujemy. I sami też nie potrafimy ich dać Drugiemu. I to właśnie trzeba przetrwać. Wybaczyć, wytłumaczyć – jak najbardziej tak, ale przede wszystkim właśnie przetrwać. I iść dalej, dalej budować, dalej ćwiczyć, dalej kochać, dalej rozmawiać. I wtedy nasza miłość się rozwija. Jest coraz silniejsza i coraz piękniejsza. Przecież gdybyśmy byli poddawani jedynie takim próbom, jakie mamy już siłę przetrwać, nie rozwijalibyśmy się by móc im sprostać (G. Thomas) – jest coś na rzeczy, prawda? Chcemy być coraz lepszymi ludźmi, mieć coraz lepsze i głębsze więzi z innymi. Właśnie nasze rodzinne relacje są tego najlepszą szkołą. Nie ma pięciu kroków, dziesięciu sposobów ani nawet jednej jednakowo skutecznej dla wszystkich drogi. Ale wytrwałość bardzo przyda się na mojej i Twojej.