Aż jestem ciekawa czy wszystkim powyższy obrazek kojarzy się z codziennymi obowiązkami i w ogóle z codziennością. Nam bardzo. Dość łatwo dajemy się zapędzić albo i zapędzamy się sami w wir codzienności i bywa naprawdę trudno z niego wyskoczyć. Podobnie jak chomik w kołowrotku. Biegnie zużywając mnóstwo energii i w ogóle nie zmienia swojego położenia. I czasem naprawdę jest mu ciężko wyskoczyć – kołowrotek nabiera prędkości, zwierzątko przebiera łapkami coraz szybciej, więc jeszcze przyspiesza i biegnie, i biegnie, i biegnie. I w pewnym momencie zwolnić jest o wiele trudniej niż biec dalej.

To właśnie czasem się nam przydarza. Wkręcamy się w kolejne obowiązki, z których znaczną część nakładamy na siebie sami. „Ale przecież muszę! Nikt za mnie tego nie zrobi!”. To prawda, ale pytanie czy to naprawdę koniecznie musi być zrobione? I czy koniecznie teraz?
Kilka dni temu rozmawiałam z Przyjaciółką właśnie o tym wyrywaniu się. Bo trochę rzeczywiście jest tak, że musimy niemal dosłownie się wyrwać z oplątujących nas jak bluszcz stary dom codziennych spraw, przyzwyczajeń i obowiązków. One potrafią dość mocno trzymać. Kolejne dni, miesiące i lata sprawiają, że w nas wrastają, czasem bardzo głęboko. I chyba czym jesteśmy starsi, tym mocniej trzymają i więcej wysiłku wymaga to wyrywanie się. Zwłaszcza kiedy nie mamy w tym wyrywaniu wprawy – potrafi mocno boleć. No cóż, nikt nie obiecywał wiecznej młodości.

Dwa lata temu, dość wczesną wiosną kąpaliśmy się w morzu. Czego to się nie robi dla Przyjaciół, zwłaszcza takich, którzy akurat mają urodziny? Ponieważ trwał jeszcze sezon na morsowanie, nieoficjalnie zostaliśmy morsami.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że to doświadczenie jest trochę podobne do wyrywania się z codzienności, o którym pisałam powyżej. W zasadzie wszystko wokół nakłania człowieka do pozostania w znanym ciepełku. Polarek, kurteczka, kapturek… jaka woda?!! Mokro, zimno, wiatr! Nigdy w życiu! Ale kiedy się uda, okazuje się, że warto. Jeszcze jak warto!


Dzisiaj zaczynamy nasze kolejne wakacje. W czasie obostrzeń i odwołanych lotów nie jest to całkiem proste. Za to loty są w naprawdę dobrych cenach (za oba bilety tam i z powrotem zapłaciliśmy w sumie 300 PLN!) A naprawdę marzy się nam już ciepełko. To na całkiem inną historię, ale pokochaliśmy Włochy ostatnimi czasy gorąco i tam właśnie się udajemy.

O rany, ale wam to się chce – czasem słyszymy. To nie tak. Naprawdę często okropnie się nam nie chce. Często jest tak, że siedzimy już w samolocie czy aucie, kawał drogi za nami, a w głowach mamy nadal zdecydowanie więcej pozostawionych spraw niż radości z wakacji, ale już się wyrwaliśmy. Jedziemy!
I zaczynamy być coraz bardziej ciekawi jak będzie tym razem.