Natrafiłam jakiś czas temu; jakiś rok temu, zaraz przed pandemią, na przedziwne badanie, według którego podróżowanie jest czymś, co daje najwięcej satysfakcji w życiu. Autorzy badania twierdzili z dużym przekonaniem graniczącym z pewnością, że to właśnie podróżowanie jest jedynym pewnym źródłem prawdziwego szczęścia w życiu (badanie nie było bardzo poważne, nie było podane ani kogo badano, ani ile osób, ani jakie zadano im pytanie, więc aż tak bym się nawet nie przejęła, gdyby nie komentarze, które nieopatrznie zaczęłam czytać).
Iluś tam respondentów uznało, że podróżowanie dało im więcej radości niż ślub, a kolejna spora grupa uznała, że podróże są bardziej satysfakcjonujące niż posiadanie dzieci. Ok.

Poprzedni rok, i ten obecny, przyniósł dość nieoczekiwane komplikacje między innymi w sprawie podróżowania. Wiele osób, w tym również kilkoro moich znajomych, bardzo boleśnie przekonało się, że podróżowanie jako źródło szczęścia jednak nie jest wcale takie pewne, jak wszystkim się do tej pory zdawało. Okoliczności sprawiły, że trzeba na nowo przemyśleć co jest w moim życiu źródłem szczęścia i jak bardzo się na to źródło nadaje, bo jeśli moje źródełko wyschnie, jak znajdę siły na poszukiwania kolejnego?

Ale wracając do przytoczonego badania – jakkolwiek uwielbiam, no po prostu uwielbiam podróżowanie, to zatrzęsłam się z niedowierzania. Poczułam się wezwana do odpowiedzi, bo, jak wielekroć pisałam, uwielbiam podróżować. Dlaczego tak bardzo podoba nam się podróżowanie i dlaczego uważam, że można ( i warto) żyć również bez niego. Tak właśnie myślę – podróżowanie, jakkolwiek wspaniałe, nie jest najważniejsze w życiu i choć może dostarczyć mu wielu cudownych chwil, nie nadaje się na jego cel.


Dlaczego na przykład wolę mój ślub niż wszystkie podróże razem wzięte? Dlatego, że właśnie moim ślubem rozpoczęła się największa przygoda mojego życia. Fakt – sama impreza była taka sobie, ale to co ze sobą niosła! Znaliśmy się, oczywiście, wcześniej 🙂 i pomysł o ślubie wynikał z relacji, która już istniała, ale to trochę tak, jak przed każdą inną podróżą – jest czas planowania, pakowania, przygotowań wszelkiego rodzaju aż nadchodzi ten dzień i…podróż się zaczyna. Startujemy. Wyjechaliśmy z domu. Pierwsze kroki w podróży. No i bardzo niedługo minie 31 lat tego podróżowania. Zawsze razem, zawsze po swojej stronie; jesteśmy teamem, drużyną, która nie da się przeciwnościom. Po tych wszystkich latach nadzieja, że tak będzie zmieniła się w doświadczenie. I zdobywamy szczyty, czasem doliny, przemierzamy fascynujące krajobrazy i nudne kilometry asfaltem, kłócimy się do żywego o wybór konkretnej ulicy czy miejsca na mapie, w końcu jednak wybieramy wspólną drogę, męczymy się wchodząc milionem schodów i odpoczywamy podziwiając zachody słońca. Albo wschody. I to jest ŻYCIE. Cudowne, barwne, czasem przerażające, fascynujące i pełne… życia właśnie. I wszystkie nasze podróże mają swoje źródło właśnie w tej pierwszej podróży w nieznane. I po 30 ponad już latach, to nieznane jest znane i „swoje własne” o wiele bardziej, ale nadal jest mnóstwo do odkrycia, do przeżycia i zobaczenia.
Ale co można jeszcze odkryć po 30 latach małżeństwa?
Można by spytać podróżnika, który podróżuje od 30 lat po świecie i wybiera się w kolejną podróż, tym razem na kontynent, na którym jego stopy jeszcze nie stały – człowieku, co ty jeszcze chcesz odkryć po 30 latach podróżowania? Niech to będzie naszą odpowiedzią 🙂


No i te dzieci – nawet rozumiem, że podróże są mniej wymagające niż dzieci, że bywają przyjemniejsze, że święty spokój i wygoda, basen, drink z palemką i piękne widoki. OK, ale że bardziej satysfakcjonujące???
Chyba mam całkiem inne zrozumienie znaczenia słowa satysfakcja.
Ups. Słownik podaje, że satysfakcja to „uczucie zadowolenia i przyjemności z czegoś”. Czyli to ja jednak nie rozumiem…
Rozmawiamy więc o zupełnie innej skali. Zupełnie innej! Siedzenie przy kałuży z chłodną wodą w upał pewnie jest satysfakcjonujące. Jasne, że tak. Zwłaszcza jak kałuża jest sporych rozmiarów.
Tylko że ja starałam się rozmawiać o zanurzeniu w oceanie. O satysfakcji, która nadaje sens przyjemności czy rezygnowaniu z niej, o prawdziwym, głębokim i znaczącym Życiu. Fakt. Trzeba się zamoczyć. Nie mówiąc już nawet o tym, że podróżować można też z dziećmi. I nikt tak jak dzieci nie potrafi nauczyć zatrzymania się nad pięknem i zachwytu, doceniania tego, co „oczywiste”.

Co nie zmienia faktu, że uwielbiam podróżować. Oboje uwielbiamy. I pewnie tutaj wcale nie jesteśmy oryginalni jeśli chodzi o powody. Poznawanie nowych miejsc, ludzi, kultury; bycie w miejscach, w których nigdy nie byliśmy jest po prostu fascynujące. To prawda, że podróże zmieniają i zostają z nami na zawsze. Kiedy wejdzie się na jakiś szczyt, czy spojrzy na ocean z wysokiego klifu, na starożytne miasto z jego murów, nic już potem nie jest takie samo. Jesteśmy bogatsi. Niestety nie jestem poetą i nie potrafię dobrze tego opisać.

No i można naprawdę odpocząć 🙂 Ale ogromna, chyba największa część wspaniałości podróży jest w tym, że podróżujemy razem, że mamy z kim w tę podróż jechać, z kim ją przeżywać i z kim potem ją wspominać:)

A jednak tak sobie myślę, że można biec nawet i całe życie z miejsca na miejsce, podziwiać fascynujące krajobrazy, zajadać się wspaniałym jedzeniem, dotykać historii wielu pokoleń, fascynować się zabytkami najbardziej nawet niezwykłych kultur, wspinać się na najwyższe góry i schodzić do najniższych dolin i nadal wcale nie być szczęśliwym człowiekiem. Bo w sumie po co?
I spotkałam kiedyś takiego starego, pełnego rozgoryczenia człowieka. Był muzykiem a ja byłam wtedy bardzo młodą osobą. Do dziś dźwięczą mi w uszach jego słowa:


Świat jest bardzo monotonny, moja droga, naprawdę nic ciekawego na nim nie ma.
Albo jest sucho, albo mokro, albo ciepło, albo zimno, albo są góry, albo jest płasko,
zielono albo żółto, czasem biało, i albo jest mnóstwo ludzi, albo jest pusto. Koniec.

Byłem i widziałem. Szkoda życia„.

Oby nasze podróże nigdy nas tam nie doprowadziły!