Szczęśliwie wróciliśmy z wszystkich wykładów i obozów, zrobiłam prawie całe pranie, pochowałam większość rzeczy, zabrałam się za kalendarz na jesień, przygotowania i… dokładnie w momencie, w którym poczułam, że zaczynam ogarniać i że jest dobrze, dopadł mnie wściekły ból. Uznano, że to zapalenie korzonków i zalecono leżenie. Bez zaleceń też leżenie, bo okazuje się, że te wszystkie historie o „korzonkach” są ze wszech miar prawdziwe. Rzeczywiście niemal nie można wstać z łóżka. Kolejnego dnia, po dawce leków przeciwbólowych było troszkę lepiej. Wtedy okazało się, że ibuprom max jednak nie jest dla każdego. Żadne tam przedawkowanie. 2x jedna kapsułka jednego dnia i 1×1 kolejnego. Skończyło się kilkoma kroplówkami i paroma godzinami w szpitalu. Ale po wycieczce do szpitala trochę się te „korzonki” rozruszaly i dopiero wtedy się dowiedziałam co to jest ból.
A miało być tak pięknie. Kilka dni odpoczynku i pracy w domu, urodzinowa impreza przyjaciela, a potem tydzień w górach na zakończenie wakacji z zaprzyjaźnioną rodzinką. Potem jesień pełna pracy.
A jest leżenie plackiem…

Co ciekawe, ostatnio zaczęłam przygotowywać kilka wykładów, może postów o emocjach. I od razu zajęcia praktyczne. No bo przecież mam chyba prawo się w tej sytuacji wściec, nie?
Prawo może i mam, ale szkoda życia. Na dodatek złość nie pomaga w leczeniu, no i szkodzi piękności jak wiadomo.
Trzymam więc jak potrafię nerwy na wodzy, dziękuję Bogu, że nie złapało mnie na obozie – lumbago w namiocie to by dopiero było wyzwanie .
Plusem całej historii jest to, że z pewnością sobie odpocznę. No serio NIC nie mogę teraz robić. Pisanie tego co teraz piszę na leżąco i na komórce jest szczytem moich możliwości na teraz i już czuję się zmęczona… Inna rzecz, że trzeba pilnować głowy żeby nie poszła w poczucie winy, że tak sobie beztrosko odpoczywam a robota leży i czeka. I inni muszą dookoła mnie wszystko robić.
„podaj mi proszę herbatę”
„czy możesz podnieść chusteczkę bo mi spadła”
„zrobisz mi kanapkę?”
„jak możesz, to kup po drodze banany, bo mam smaka”
Jakoś często o wiele łatwiej ogarniać i pomagać niż być ogarnianym i o pomoc prosić…
No cóż; podobno człowiek uczy się całe życie. No to kolejna lekcja.

Swoją drogą kolejny raz mam okazję być wdzięczna za Kogoś, kto to wszystko wokół mnie może poogarniać i robi to na dodatek z uśmiechem na twarzy.
Mam się nic nie martwić bo przecież kolejny raz damy radę.