Wczoraj trochę przesadziliśmy i aby nadal lubić Camino, zarządziliśmy dziś lekki dzień. Rano spokojne kąpanko w basenie na polu namiotowym, pakowanie i w drogę. Tym razem nieco nadrabiamy szlaku aby iść plażą. Jest pięknie! Spotykamy pana, który łapie z synkiem rozgwiazdy; opowiada o nich i tłumaczy jak taką znaleźć i złapać. I udaje się! Ale nie bawimy się w poławiaczy rozgwiazd zbyt długo, ba na głodnego źle się chodzi. Słodkie portugalskie śniadanie bardzo się nam podoba, więc było i dziś. Zostaliśmy fanami.

Minęliśmy dzisiaj Esposende i to jest pierwsza miejscowość, w której naprawdę się nam podobało. Fajna atmosfera, festiwal rzemiosła i klimatyczna muzyka z głośników na głównej ulicy. Pięknie. 
Dzisiaj mieliśmy prawdziwy caminowy dzień jeśli chodzi o ludzi. Spotkaliśmy Polkę z Gdańska, dwie Australijki, które zwiedzają Portugalię już trzy miesiące i kilka osób, z którymi zmieniliśmy tylko „bon camino”. Atmosfera w każdym razie jest absolutnie wyjątkowa. Wszyscy idą z grubsza w tym samym celu. Różnimy się bardzo, a jednak nie aż tak znowu. To dobre, bardzo dobre doświadczenie. W sumie wiele osób nam o tym mówiło, ale to jednak coś zupełnie innego doświadczać tego samemu.

Dzisiaj śpimy na pół – dziko. W Portugalii wolno biwakować tylko w miejscach oddalonych o konkretną ilość kilometrów od zabudowań. Znajdujemy po drodze właśnie takie miejsce (nie tylko my:) i rozbijamy namiot wśród Portugalczyków. Dogadujemy się za pomocą dziesięcio, może dwunastoletniej dziewczynki, która ma angielski w szkole, więc robi za tłumacza. Jest super.

Podziwiamy niezwykły zachód słońca i idziemy spać. A – jest wreszcie dość ciepło.