Dzisiaj 1 marca. Za trzy tygodnie podobno rozpoczyna się wiosna. Jakoś jej nie widać póki co. Byliśmy dzisiaj na spacerze i był to spacer zdecydowanie zimowy. Mróz ściął wszystko wokół i wcale nie zamierza puścić. 
Jakoś dwa czy trzy tygodnie temu cieszyłam się z nadchodzącej wiosny. Naprawdę było ją już czuć dokoła. Leszczyna brała się za kwitnięcie, gałęzie krzaków w parku powoli zaczynały nabierać kolorów i … klapa. Delikatne próby wiosny zostały brutalnie stłumione przez pierwszy poważny atak zimy w tym roku. 
W minioną sobotę mieliśmy pojechać w góry, „bo będzie słońce i w ogóle zapowiadają piękną pogodę”. Pojechaliśmy. Kiedy startowaliśmy pod domem mieliśmy jeszcze pewne złudzenia. Niebo nie było ołowianoszare, ale raczej jasne. Zachmurzone, fakt, ale może koło Bielska się przejaśni. Hmm. Nie przejaśniło się. Z każdym kilometrem pokonanej drogi okazywało się, że prognoza tym razem się nie udała a niebo ciemnieje z minuty na minutę. Niemal widać było w chmurach ciężar śniegu, który niosą. Ostatecznie mróz aż trzaskał, sypał śnieg, a słońce świeciło przez sześć setnych sekundy.  
Co roku mam z tym problem. Kończy się zima, której naprawdę nie lubię i ostatkiem sił czekam na wiosnę – jej ciepło, promienie słońca, zieleń, kwiaty i zapach mokrej ziemi. I niemal co roku nie nadchodzi ona tak szybko, jak bym chciała. Zimne, ponure miesiące przeciągają się w nieskończoność. 
Z innej bajki – w tym roku odbyły się Igrzyska Olimpijskie, o których o dwóch dni od ich rozpoczęcia myślałam, że są w Chinach… W każdym razie widziałam z nich, a i to zupełnym przypadkiem, tylko jedne zawody, jednej zawodniczki w jednej konkurencji. Była to Czeszka, która wygrała zawody narciarskie (nie pytajcie jakie dokładnie). Komentator gorączkował się opowiadając na bieżąco jej trasę i… wygrała. Do końca trochę nie wierząc, że jest to możliwe. Słuchałam potem kilku wywiadów z nią, w których mówiła między innymi” „W sumie zawsze staję na starcie po to, żeby wygrać, ale kiedy to się rzeczywiście stało – bardzo mocno mnie zaskoczyło”. Kiedy ogłoszono wynik, najpierw myślała, że to pomyłka i za chwilę zostanie nadane sprostowanie. A jednak wygrała. Myślałam o tym ile ćwiczyła i jak często musiała nie wygrywać, że tak zareagowała. Na konferencję prasową nie chciała ściągnąć gogli…
I tak sobie myślę, jaki trzeba mieć charakter, jaką siłę, żeby walczyć, działać czy pracować jak tylko najlepiej się umie, kiedy nie ma gwarancji zwycięstwa. Kiedy sami nie bardzo w nie wierzymy. 
Wojciech Młynarski kiedyś śpiewał „Róbmy swoje”… śmieszna, fajna piosenka. A gdyby ją tak wziąć na serio i zamiast skupiać się na nienadchodzącej wiośnie, na tym, że kolejny raz miało być tak pięknie a jest … jak zawsze, na tym, że „przecież na pewno mi się nie uda”, można zapiąć czyjeś używane narty i zdobyć złoto na olimpiadzie? 
Róbmy swoje! 
Może to coś da!
PS. A wiosna i tak przyjdzie. 
Zawsze przychodzi. 🙂