Miniony tydzień spędziliśmy w Nowym Tomyślu i Zbąszyniu z projektem Exit Tour. W projekt zaangażowane jest w sumie kilkadziesiąt osób i raczej nikt się nie nudzi. Każdy robi co innego. I ta praca się uzupełnia w sposób, który daje o wiele więcej niż proste dodawanie naszych umiejętności, możliwości, czasu i tego wszystkiego, co w projekt wkładamy. Z drugiej strony czasem ktoś kogoś denerwuje, ktoś robi coś inaczej niż ja bym zrobiła – i to jest koszt współpracy tego rodzaju. Coś za coś, ale warto. I to jeszcze jak!
Po projekcie, ponieważ byłam już i tak niemal na drugim końcu Polski – odwiedziłam bliską mi osobę. Nie żeby przyjaciółkę z przedszkola; poznałyśmy się dużo, dużo później, jako dorosłe, zamężne i „dzieciate” kobiety i coś zaskoczyło. Podobne wartości, podobna sytuacja rodzinna, kilka długich rozmów i narodziła się przyjaźń. Trwa kilka lat. Odpoczęłam w weekend u przyjaciółki jak dawno już mi się nie udało. Nawet kiedy, a zdarzało się kilka razy, miałam dwa czy trzy dni tylko dla siebie, jakoś ten odpoczynek był nie do końca taki jak bym chciała. A tutaj – proszę. Kilka litrów herbaty, jakaś (pyszna) zupka na obiad, chlebek, powidła śliwkowe, pogaduchy, szybki wypad na zakupy… No było naprawdę cudnie. Poznałam kawał

Jej życia, ludzi, z którymi ma wiele wspólnego i tych, którzy goszczą w nim tylko na chwilkę, kiedy kupuje pyszny chlebek z ziarenkami czy jabłka. Przy okazji odgrzebałam starą pasję :).

I taka jest przyjaźń. No potem tłukłam się trochę przegrzanym pociągiem, nie na wszystkie tematy mamy to samo zdanie, ale warto. I to jeszcze jak!
Kiedy wracałam tym właśnie pociągiem byłam w zasadzie jedynym pasażerem jadącym samotnie. Jakoś tak się złożyło, że w przedziale oprócz mnie jechały trzy starsze panie-koleżanki (były w odwiedzinach u czwartej), dwie zaprzyjaźnione studentki, które chyba dobrze się nie znają, ale od początku roku akademickiego jeżdżą razem, i jedna para – dziewczyna co chwilę spoglądała na piękny, delikatny pierścionek. Wszyscy rozmawiali, pomagali sobie, pilnowali bagażu, kiedy ktoś wychodził z przedziału, dzielili się kanapkami. A ja jechałam sama. I nawet nie było mi smutno, bo jechałam od przyjaciółki do domu, a lubię jedno i drugie, ale obserwowałam i myślałam sobie. A kilka godzin na te obserwacje miałam. 
Nie chciałabym nigdy, przenigdy dojść w moim życiu do takiego momentu, w którym stwierdzę, że do szczęścia nie są mi potrzebni inni ludzie. Bywają okropni, nie rozumieją mnie, wkurzają, denerwują i wyprowadzają z równowagi, ale dzięki nim jestem tym, kim jestem. To oni mnie kochają, zależy im. Ja też bywam denerwująca, samolubna i niczego nie rozumiem. Bywa. Cieszę się, że Ci, na których mi zależy jakoś to wytrzymują i staram się, aby mieli ze mną jak najmniej kłopotów :).
  Dużo się mówi, pisze o konieczności bycia samowystarczalnym, i na pewnym poziomie, oczywiście trzeba być sobą samym, niekoniecznie wprost uzależniającym swoją wartość czy dobre samopoczucie od zdania czy opinii innej osoby, jasne, że tak. Ale jeśli dojdę do takiego momentu, w którym zdanie czy opinia innych naprawdę w ogóle nie będzie mnie obchodziła, stanę się zimna, smutna i nawet nie będę wiedziała jak bardzo samotna… A tego bym nie chciała. 
No i znów okazuje się, że mają rację ci, którzy twierdzą, że życie jest sztuką.