Kilka dni temu, jadąc samochodem, jak zwykle słuchałem radia, a że było to w okolicy 1 września, co chwilę powtarzał się w dłuższych lub krótszych reportażach temat pierwszoklasistów i rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Wypowiadali się dziennikarze, psycholodzy, a także sami rodzice. O dziwo! nikt nie pytał o zdanie samych uczniów. W jednym z dłuższych reportaży starano się odpowiedzieć na poważny problem – jak przygotować dziecko, a i rodzica do nowej sytuacji, roli ucznia i oczywiście roli rodzica ucznia. Ważną różnicą, którą podkreślił jeden z psychologów jest inne podejście mam i ojców. Jeden z redaktorów zażartował w studiu, że ojcom jest łatwiej bo mniej przeżywają takie rozstanie z dzieckiem. Przytoczył przy tym przykład ze swojego własnego życia: sam był uczestnikiem spotkania rodziców w przyszłej szkole swojego dziecka. Nauczycielka zaproponowała, że najlepiej by na rozpoczęcie roku szkolnego przyprowadził dziecko zamiast mamy ktoś mniej związany z nim uczuciowo, na przykład ojciec. Niby śmieszne, prawda? A jednak taki stereotyp rzeczywiście krąży wokół relacji ojciec – dzieci. Czy jednak tak jest naprawdę? Jako ojciec uważam że nie. Zarówno ja sam, jak i wielu innych ojców, jest związanych ze swoimi dziećmi bardzo mocno. Inaczej niż ich matki, oczywiście, ale inaczej nie znaczy mniej! Są ojcami, a nie matkami i dlatego w inny sposób przeżywają takie chwile; zazwyczaj dają dzieciom nieco większy kredyt zaufania, trochę więcej wolności, puszczając ich w wir szkolnych czy jakichkolwiek innych obowiązków. Ojcowie częściej przyglądają się, kibicują, dając więcej niż matki swobody a interweniują dopiero wtedy kiedy jest to konieczne. Patrząc z zewnątrz czasami rzeczywiście można mieć wrażenie, że ojcowie są emocjonalnie mniej związani niż mocno przeżywające mamy. Ale rodzaj emocjonalności, sposób przeżywania niekoniecznie przekłada się na siłę uczucia. 

Ta różnica naprawdę nie oznacza, że Ojcowie są bez uczuć i nie przejmują się tym co dzieje się z ich dziećmi. Myślę, że to inne podejście dobrze obrazują filmiki udostępniane na portalach społecznościowych,  na których możemy zobaczyć  w jaki sposób spędzają czas wolny dzieci z matkami lub ojcami.

Nasze dzieci dawno już zakończyły edukację. Po ostatniej wywiadówce, ciesząc się że ten etap jest już za nami, zrobiliśmy z żoną małą imprezę. Kolejne etapy życia a w nich różny rodzaj relacji z dzieckiem. Nie tak dawno temu nasze dzieci się rodziły, były maleńkie. Do dziś pamiętam te cudowne chwile i związanie z nimi radości i troski. To było kilka lat totalnego kształtowania tych małych istot. Wtedy byłem dla nich największym autorytetem. Któregoś dnia, kiedy Babcia powiedziała, że jest starsza niż Tata, Marek, może wówczas czteroletni, mocno oburzony powiedział, że „Tata jest największy, najmądrzejszy, najsilniejszy i najstarszy a nie Ty, Babciu!!!” Trwało to mniej więcej do czasu, kiedy dzieci poszły do przedszkola. Wtedy trzeba się było przyzwyczaić do tego, że przez kilka godzin dziennie ktoś inny będzie miał wpływ na nasze dzieci. Pamiętam do dziś jak bardzo byłem dumny, że tak dobrze radzą sobie w tej nowej sytuacji. Efektem ubocznym było to, że dzieci zauważały powoli, że Tata nie wie jednak wszystkiego i są dziedziny, w których ktoś, a konkretnie Pani, wie więcej.  W końcu przyszedł i czas, w którym syn przyniósł plastikowy dokument i powiedział, że od dziś może głosować w wyborach. Wiedziałem wtedy, że moja rola zaczyna się zmieniać. On naprawdę wszedł już w etap, w którym może, i nawet powinien, podejmować swoje dorosłe wybory. Moja rola w jego życiu przez te lata bardzo się zmieniła. Przeszedłem w jego oczach drogę od wszechwiedzącego Ojca do kogoś czyja opinia się liczy, należy brać ją pod uwagę, ale nie jest już jedynym autorytetem.
Pierwszą poważną decyzją było zdobycie, już za własne zarobione pieniądze kolejnego plastikowego dokumentu – prawa jazdy, i wkrótce kupno pierwszego samochodu. I jazda pociągiem do Koszalina, i samodzielny powrót „nowym autem” do domu. Z jednej strony byłem dumny a z drugiej strony towarzyszył mi przeogromny strach – czy da sobie radę w tym nowym, dorosłym życiu?
Dziękuję Bogu, że kiedyś kiedy jeszcze byłem ojcem małych dzieci uczestniczyłem w pewnych wykładach na temat wychowywania dzieci. Pamiętam jakby to było dziś. Wykładowca mówił, że dzieci są własnością Boga daną nam jako dar, po to abyśmy je przygotowali do dorosłego, samodzielnego życia.  Naszą odpowiedzialnością jest abyśmy przygotowali je do tego dobrze. 
Kiedy wróciłem z tych wykładów do domu, usiadłem do wspólnej kolacji, patrzyłem na te dwie małe istoty i zastanawiałem się jak to będzie, czy dam radę, czy uda mi się być dobrym ojcem. Na szczęście na wykładach otrzymałem jeszcze jedną drogocenną radę – ciesz się i dbaj o relację z dziećmi każdego dnia, bo one kiedyś wyjdą z domu. I to będzie szybko.
Pewnie robiłem to lepiej lub gorzej, ale zawsze starałem się dawać dzieciom z jednej strony dobrą opiekę ale z drugiej przestrzeń do samodzielnych decyzji. I rzeczywiście starałem się cieszyć każdą dobrą chwilą od wspólnego jedzenia, poprzez fajne spędzanie czasu w domu, zabawy, spacery, po wakacyjne wyjazdy.
Z tą wiedzą i z dużym już rodzicielskim doświadczeniem w miarę spokojnie zamykałem drzwi  kiedy dzieci opuszczały nasz dom na stałe. Oczywiście zawsze mają tu swoje miejsce, ale stale mieszkają już gdzie indziej. Znowu trzeba było znaleźć się w nowej roli. Patrzeć już naprawdę z daleka i liczyć na to, że dadzą sobie radę, a jak trzeba będzie – przyjdą po radę, czy pomoc.
Dziś na tydzień przed ślubem Kasi i Marka, ich nowego etapu w życiu, kolejny raz mierzę się  ze zmianą roli w moim życiu. Jak to będzie? Jestem dumny z dorosłości syna i z jego dobrych wyborów. Przed nimi całe wspaniałe życie. Wierzę i ufam na przykładzie tego co mogłem obserwować w jego życiu, że Marek dobrze znajdzie się w nowej roli męża a mam nadzieję, że później i ojca.

A ja… cóż, nowa rola, nowe wyzwania. Będę teściem.