Jak niektórym wiadomo – u nas remont. Tak przy okazji przygotowań do ślubu Syna i początku nowego roku szkolno-wykładowego. I boreliozy. I w ogóle.
Czas i relacje, jak to podczas remontu, dość napięte. I kiedy już wydaje się, że wychodzimy na prostą, że ogarnęliśmy większość spraw i zostało jeszcze tylko trochę posprzątać, odebrać przesyłkę i wyszlifować wykład na jutro (o 6:00 rano startujemy do Żyrardowa:), okazuje się, że przesyłkę może odebrać tylko konkretnie ta osoba, do której jest wysłana. Tak, odbiór w kiosku „Ruch” jest określony takimi właśnie przepisami, ale to okazało się dopiero jak już tam byłam. Dobra. Udało się. Janusz poszedł i załatwił. To dobrze, bo inaczej przesyłka czekałaby do poniedziałku a były tam moje żywe roślinki do akwarium (tak, mam akwarium – tu można przeczytać jak do tego doszło). Dalej było wyzwanie pt. „kup pietruszkę” – w sklepie nie było. A! Jednak jest. Czyli sukces.
Obiad wyszedł trochę przesolony i tej pietruszki było jednak trochę za dużo. Ale trudno. Najlepsze przed nami. Trzeba pozmywać po obiedzie i zabrać się za porządki. Wyciąganie z szafy poszło gładko, ale teraz trzeba to powkładać z sensem, bo nie będę przecież za dwa tygodnie robiła znów porządków. No więc myję naczynia a tu nagle trzask, bum!!! Łup!!!
Otóż spadła nasza szafka na talerze. Na szczęście nie całkiem, bo oparła się na półce niżej, ale… Trochę się rozleciała, trochę ukruszyła i… nic więcej. Za to powyjmowanie wszystkiego, zdjęcie szafki do końca, zaklejenie dziury zajęło nam…popołudnie. I wiemy już co będziemy robić w poniedziałek.
Żeby nie było – szafka wisiała porządnie, na czterech śrubach rozporowych. Od poniedziałku będzie to podwieszenie pancerne.
Nadal się nie poddajemy 🙂