Tydzień temu pisałam, że wybieramy się na urlop. Nadal się wybieramy, tylko teraz bardziej. Jutro się pakujemy i opuszczamy nasze mieszkanko na ładnych (mamy nadzieję) parę dni. Trzeba tutaj przyznać, że urlop z Szanownym Współmałżonkiem jest odpoczynkiem nie w sposób oczywisty. Jest taki termin „czynny odpoczynek” – to bliżej :). Zwiedzamy, chodzimy, wędrujemy, zdobywamy szczyty i poznajemy nowe miejsca i ludzi. Żadne takie, że dwa dni w tym samym miejscu. No chyba, że jest jakiś konkretny powód i można z takiego miejsca zrobić bazę wypadową. Wtedy to ma jakiś sens i można zostać nawet trzy dni. Teraz najlepsze – po tylu latach okazuje się, że to dla mnie w zasadzie jedyny rozsądny pomysł na wakacje. Kto z kim przestaje… 
Nasz aneks kuchenny na jednym z wyjazdów 🙂

W zasadzie to już zaczęliśmy się pakować, bo pakowanie na ten rodzaj wyjazdu wygląda jednak inaczej niż wyjazd na wykupione wczasy w hotelu/ośrodku czy czym tam jeszcze. Trzeba wziąć nieco inny zestaw. Szpilki, kolorowe kosmetyki, zestaw lakierów do paznokci ani wieczorowa sukienka i garnitur raczej nie będą potrzebne. Przydadzą się za to peleryny, karimaty, menażki, kuchenka (pamiętać o kartuszach z gazem!) i wygodne buty. Szpilki też będą potrzebne, ale takie do namiotu. No i tutaj pojawia się tytułowe pytanie – czy można polubić pakowanie? 

Jestem przekonana, że można, bo sama polubiłam. Serio. Mam na to kilka sposobów, przyznaję, ułatwiają życie i całą sprawę, ale pamiętam że kiedyś pakowanie się na wycieczkę, czy dłuższy wyjazd doprowadzało mnie do rozpaczy a jakieś kilkanaście lat temu naprawdę to polubiłam. Ups… Ze dwadzieścia lat temu…
Łatwiej opisać niż zrobić. No niby tak. Zwłaszcza jak już udało się zrobić :). 
Dla mnie w całym tym zamieszaniu najważniejsze były i są dwie sprawy: po pierwsze wyluzować. Tak, da się wyluzować; kilka głębokich wdechów, uśmiech na twarzy (to nic, że początkowo raczej sztuczny) i skupienie na perspektywie – jadę na wakacje! Po drugie – spokojnie i po kolei: najpierw lista rzeczy. Sama robię ją na kartce papieru analizując kilka typowych dni, jakie najprawdopodobniej spędzę w najbliższym czasie. Spanie – namiot, karimaty, śpiwory, piżama, kocyk, poduszka. Śniadanie – kubki, menażki, sztućce, kuchenka, herbata, kawa. Porządek po śniadaniu – ściereczki, płyn do naczyń. I tak dalej… Do tego jakieś przewidywalne zmiany – a jak będzie lało? – peleryny, parasol, książka. Bardzo to lubię, bo już kilka dni przed wyjazdem wchodzę trochę w wakacyjną atmosferę. Myślę, marzę. Jest fajnie. Wprawdzie czasem trzeba pokonać chwile pod tytułem „a może nigdzie nie jedźmy, tylko posiedźmy w domu…?”, ale i tak jest fajnie. Może dlatego, że jak do tej pory zawsze udawało się jakoś te chwile zwątpienia pokonać. No i można przypomnieć sobie, że przecież miałam przyszyć sznurek do czegośtam. Ech, całkiem zapomniałam… i… jeszcze przecież zdążę trzy razy. Pełen luz.
Potem, już w sam dzień wyjazdu, na spokojnie wrzucamy przygotowane rzeczy do toreb, torby do auta i W DROGĘ!
Przy pakowaniu i wyjeżdżaniu na wakacje jest jeszcze jedna pułapka. Niestety. Życie to jednak jest życie i zwłaszcza kiedy jeździliśmy na wakacje z dziećmi albo kiedy byliśmy umówieni na bardzo konkretny termin w bardzo konkretne miejsce, zdarzało się nam w taki pierwszy dzień wakacji (albo czasem drugi) naprawdę ostro pokłócić. Tym razem planujemy tego nie zrobić, ale… jak już pisałam życie, to jest życie a ludzie to są ludzie. Wszystkie wątpliwości, staranie się, myślenie o potencjalnych problemach, nadzieje i oczekiwania plus dwoje myślących ludzi (zwykle myślących jednak nieco inaczej lub nie w tej samej chwili) mogą stanowić mieszankę wybuchową, której dodatkową wadą jest niestabilność. No i BUM! 
I tutaj ogromnym plusem jest fakt, że nie mamy już na przykład po dwadzieścia lat, tylko dwa razy tyle i jeszcze trochę. Człowiek już wie, że to tylko chwilowy wybuch, po którym wszystko się uspokaja i można kontynuować przygodę. Miłe to nie jest ale jeszcze nie udało nam się całkowicie wyeliminować tego elementu podróżowania. Jak tylko znajdziemy sposób – na pewno o tym napiszemy. Póki co pozostaje nam wybaczenie, zrozumienie i cierpliwość. W końcu przecież się kochamy. I jedziemy razem na wakacje*.

* odkryliśmy kilka dni temu, że ostatni raz byliśmy na dwutygodniowych wakacjach tylko we dwójkę… 26 lat temu. Jednym słowem na naszej podróży poślubnej. Często w myśl porzekadła „przyganiał kocioł garnkowi” tłumaczymy małżeństwom, że wspólnie spędzany czas jest bardzo ważny. Jest bardzo ważny i należy go mieć i o niego dbać. W naszym przypadku staraliśmy się dobrze wykorzystać ten, który mieliśmy, a nie było go za dużo. Jakoś się udało i teraz jedziemy na całe dwa tygodnie tylko we dwoje. I się cieszymy na ten wyjazd.