Jakiś czas temu natknęłam się na fantastyczne grafiki Erika Johanssona. Artysta w niezwykły dla mnie sposób łączy fikcję z rzeczywistością. Patrząc na jego prace nie można odróżnić gdzie zaczyna się a gdzie kończy zdjęcie, które stało się podstawą grafiki. Fantastyczne pomysły i fantastyczny warsztat.
Ale oczywiście nie chodzi mi jedynie o reklamę artysty i jego dzieł 🙂
Erik Johansson The architect
Kiedy patrzę na architekta – człowieka siedzącego przy biurku nad jakimiś papierami – nie wiem czy siedzi on wewnątrz czy na zewnątrz budynku. Patrzę i patrzę, oczy wybałuszam, okulary to ściągam, to zakładam i… dalej nie wiem. Raz siedzi w środku a raz na tarasie. Poza tymi momentami, w których wyraźnie przecież widzę, że siedzi POD budynkiem. Jakoś tak na bok. Szaleństwo!
Jak bardzo potrafią mnie zwieść moje własne oczy…
I ponieważ jakoś tak wszystko przekłada mi się w głowie na życie, to zaraz myślę sobie – jak często dokładnie tak samo jest w moim życiu. Jak często gubię się w mnogości interpretacji tego, co widzę, czego doświadczam, a nawet co czuję. Radość podszyta strachem, ciekawość pomieszana z niepokojem.
To jak to ze mną jest?
W ostatnich dniach, trochę ze względu na wspominaną wielokrotnie Rocznicę (25 lat to jednak nie jest byle co), dwie bliskie osoby zadały mi prawie to samo pytanie. Prawie.
Jedna zapytała, czy mój Mąż zmienił się przez te lata, a druga – jak zmieniło się moje na Niego patrzenie. No i niejako od razu pomyślałam o tych obrazach – zdjęciach Erika Johanssena i stąd to całe pisanie.
Spróbuję odpowiedzieć na te pytania:
No cóż, mój Mąż zmienił się bardzo – pamiętam jak wąs mu się sypał, a teraz sypie się siwizna, był chłopcem a jest mężczyzną, podejmuje wyzwania i prowadzi ludzi, a kiedyś sam potrzebował prowadzenia. To zupełnie inny facet. Ale z drugiej strony… jest tym samym szalonym, wrażliwym na innych chłopakiem z wadami, które od zawsze mnie wkurzają i tak samo on wkurza się na moją niepunktualność, tak samo nie lubi zmian, ale jednak podejmuje ich ryzyko, bo jeszcze bardziej nie lubi tkwić w miejscu, no i te zielone oczy…. Ech…
A moje na niego patrzenie?
Pewnie nie będzie zaskoczeniem dla nikogo, że i ono ma dwie strony. No bo patrzę inaczej. Pewnie, że tak. Serce mi nie zamiera, ani nie podskakuje do gardła kiedy tylko ujrzę z oddali znajomą sylwetkę. Nie ma w moim patrzeniu na Ukochanego tyle drżenia, niepokoju, niepewności ani też uniesienia i egzaltacji. Pojawiło się zaufanie, zgoda na niektóre rzeczy, i spokojna radość, pewność. Kiedyś ich nie było. A teraz są.
No ale z drugiej strony…

I tak to jakoś jest niemal ze wszystkim na co patrzymy. Wydaje się nam, że jest tak. Ale z drugiej strony…

Można przy tym wszystkim zacząć roztrząsać życie zamiast je przeżywać – myślę, że nie warto.
Ale chyba nie warto również przeżywać go zupełnie bez refleksji. No ja w każdym razie bym nie mogła. A kiedy te refleksje mnie już opanowały, dokonałam odkrycia.
Odkrycie to polega na tym, że w moim życiu to ja wybieram sposób w jaki chcę patrzeć na świat, który mnie otacza i na samą siebie. To ja decyduję jak patrzę!
Pan Johanssen nawet to namalował.

Erik Johanssen Self-actualization