Któregoś ranka, jedząc rano śniadanie w kuchni, zorientowałem się, że mniej więcej o tej porze, rok temu, byliśmy w samym środku remontu tej właśnie kuchni. Spojrzałem na meble, ściany i kafelki, i stwierdziłem „jak tu jest ładnie”. Chociaż minął już niemal rok, nadal podoba mi się i chętnie w niej przebywam.
Po raz pierwszy, w naszym wspólnym, ponad dwudziestoletnim życiu, mieliśmy możliwość urządzić jej wnętrze według własnego pomysłu. Tak jak nam się podoba i jak sami chcieliśmy. Oczywiście ograniczał nas budżet, ale w sumie jak teraz na to patrzę, był to dobry bodziec do kreatywności, a to z kolei przyniosło bardzo dobre efekty.  Przygotowania do tak dużego remontu trwały prawie 3 lata, gromadziliśmy kafelki, farby, stare meble, (specjalne podziękowania za podarunek od naszych przyjaciół). W naszych głowach rodziły się pomysły na wystrój, i gdzie co i jak będzie stało. W połowie lipca 2013 ruszyliśmy z remontem. Zdemontowaliśmy i wyrzuciliśmy stare meble i zrobiliśmy aneks kuchenny w dużym pokoju licząc, że remont przecież potrwa z kilka tygodni. Rozpoczęliśmy pracę z dużym zapałem. Oczywiście na początku trzeba było burzyć, wyrzucać  i jak to zwykle bywa wyskakiwały niespodzianki, np. pleśń pod wykładziną podłogową, a konkretnie dwoma jej warstwami, które kolejno odkrywaliśmy. Byliśmy dzielni, przyjmowaliśmy kolejne trudności, kombinowaliśmy i modliliśmy się jak rozszerzyć skromny budżet. Dostałem dodatkowe dni w pracy, mieliśmy więcej pieniędzy, ale… mniej czasu na remont. Zbliżał się powoli wstępny termin oddania naszej kuchni do użytku, a my ciągle byliśmy w fazie demontażu i łatania niespodzianek. Cała sprawa zaczęła robić się bardzo bolesna. Mieliśmy jesienne zobowiązania i dodatkowe zadania a nasza kuchnia straszyła. Chociaż pomagało nam wielu przyjaciół, za co im bardzo dziękujemy, ciągle nie było widać końca. Mieliśmy momenty, w których żałowaliśmy rozpoczęcia tej pracy. Przecież w starej kuchni dało się żyć. Nic nam nie brakowało, było tylko brzydko, no ale przecież tak się da żyć. Zaczęliśmy wręcz tęsknić za tym co było, odechciało się nam zmian. Byliśmy zmęczeni, bez pieniędzy i całe nasze życie kręciło się wokół remontu. Aneks kuchenny w dużym pokoju dawno już przestał być zabawny a mycie naczyń w wannie stawało się naprawdę uciążliwe. Przeliczyliśmy się z wszystkim – siłami, finansami i z czasem.
Dziękuję Bogu za święta Bożego Narodzenia. To one i perspektywa spędzenia ich całą rodziną w naszym mieszkaniu, pozwoliły nam wykrzesać resztkę sił i zakończyć remont. Wigilia była dniem, w którym wierciłem ostatnie dziury pod półki.

Teraz, patrząc z perspektywy roku, muszę powiedzieć że było warto. Wiele zyskaliśmy od naszych przyjaciół, sami poprzez trudne chwile pogłębiliśmy też naszą relację i teraz możemy się cieszyć i spędzać czas w miejscu, które jest takie, o jakim marzyliśmy. Chociaż przed Bożym Narodzeniem 2013 miałem serdecznie dość, kolejny raz przekonałem się, że cenne rzeczy dużo kosztują. Sami tego doświadczyliśmy ale radość i doświadczenie, które zdobyliśmy są ogromne.