Kilka tygodni temu mieliśmy jedno z nielicznych wolnych popołudni. Takich wolnych, w których nikt do nas nie przychodził, my do nikogo nie szliśmy, nic nie trzeba było na szybko zrobić, żadne odłożone-na-później zajęcie nie domagało się naszej uwagi. Wolne popołudnie. Tylko dla nas. Siedzieliśmy więc sobie w dużym pokoju na kanapie, ostatnie promienie słońca wpadały do pokoju i zabarwiały wszystko na ciepły, pomarańczowy kolor. Z głośników dobiegała spokojna muzyka. Popijaliśmy gorącą herbatę i rozmawialiśmy. Sielanka w czystej postaci. Nie wiadomo dokładnie kiedy, rozmowa zeszła na wspominanie przeszłości. Okazało się, że mamy już wiele wspomnień (naprawdę dużo, choć nie jesteśmy jeszcze starzy J). Wspominaliśmy nasze pierwsze randki, śmieszne sytuacje. Jedna z bardziej zabawnych, kiedy Janusz, dodzwonił się z budki telefonicznej do jakiejś obcej osoby i umówił na spotkanie myśląc, że rozmawia ze mną. Czekałam, czekałam czekałam, aż w końcu postanowiłam pojechać do niego do domu sprawdzić co się dzieje. Spotkaliśmy się na przystanku tramwajowym. Był bardzo zniecierpliwiony twierdząc, że czeka na mnie od godziny. Ciekawe co z osobą, z którą rozmawiał i umówił się „na twoim przystanku”?
Dobrze, że się wtedy jednak spotkaliśmy. Hmm… Świat bez komórek.
Wyjazdy pod namiot, prowadzenie schroniska podczas wakacji, czas, kiedy dzieci były małe, i czas, kiedy robiły się duże, starzy znajomi, z którymi już dawno urwał się kontakt… „Ciekawe – co się u nich teraz dzieje?”
„Pamiętasz, jak…”
To był fantastyczny czas wspominania wielu chwil, które wydarzyły się przez minione lata. Mogliśmy przyglądać się z perspektywy wspólnie spędzonego czasu jak spełniały się nasze nadzieje. Nie wszystkie, niestety, a może na szczęście?
Jak odległe są teraz obawy, które nam towarzyszyły w kolejnych etapach naszego wspólnego życia…
Ciekawe co jest przed nami? Co będziemy jeszcze w życiu robili, kogo spotkamy, gdzie pojedziemy? Jak będzie wyglądała kiedyś, no na przykład za 10 lat, nasza rodzina? Kim będziemy za kolejne dwadzieścia kilka lat?
Zaczęliśmy się śmiać, przypominając sobie bardzo podobne rozmowy z samego początku naszego małżeństwa. Zastanawialiśmy się wtedy nad niemal tymi samymi sprawami.
Déjà vu?
Minął kawał życia. Urodziły się nasze dzieci, dorosły i są już samodzielne. Żyją swoim życiem. A my? Jesteśmy w bardzo podobnym miejscu, w jakim byliśmy zanim Młodzi pojawili się na świecie. A pojawili się z mnóstwem hałasu, łóżeczkami, wózkami, zabawkami, nieprzespanymi nocami. Z pytaniami, nauką chodzenia i jedzenia łyżeczką, z przedszkolem, szkołą i wszystkim co z tym związane. Były cudowne chwile nad morzem, w lesie, fajne rozmowy, ale i długie godziny w szpitalach, niepokój, obawy.
Z tej perspektywy widać jak mało mamy czasu. Jak ważny był każdy dzień naszych dzieci – każda rozmowa, każdy spacer, każda chwila im poświęcona. Dziś już nie ma takiego znaczenia czy przyszyję rozprutą zabawkę, czy posłucham bajki, jaka właśnie została wymyślona. Ten czas minął.
Teraz widać także jak ważny był czas, który spędziliśmy ze sobą jako małżeństwo. Kilka razy udało się nam wyjechać tylko we dwoje, jakoś udawało się rozmawiać o zwykłych sprawach, iść na spacer, posiedzieć dłużej wieczorem. O jedno się zatroszczyć i drugiego nie zaniedbać. Nie jest to łatwe, ale jest możliwe.
Siedzimy sobie we dwoje na kanapie, w dużym pokoju i inne są tylko ta kanapa i pokój. Zastanawiamy się nad przyszłością.