Dwa dni w pochmurnej i deszczowej Wenecji. To miasto zawsze jest niesamowite. Pewnie trochę inaczej jest wśród tłumów turystów latem, ale teraz było ich jedynie bardzo wielu. Pierwszego dnia snuliśmy się uliczkami w zasadzie cały dzień. Dopiero sporo po południu mogliśmy powiedzieć „o, tutaj byliśmy trzy lata temu”. Jedną z rzeczy, które nas zadziwiają w Wenecji jest jej ogrom. Samych mostów jest w niej podobno ponad 400! Uliczki, płace, kościoły, hotele, parki, pałace wszystko to na drewnianych palach wbitych głęboko w piaszczyste wyspy laguny. Niesamowity przykład tego, co ludzie potrafią. Fantastyczne, bajecznie bogate domy, pałace i kościoły a zaraz obok wąziutkie uliczki i domy z malutkimi oknami wychodzącymi na ścianę sąsiedniego budynku. Historia siły, sukcesu, bogactwa, uporu i ciężkiej pracy, ubóstwa, epidemii, rozpaczy skupiona jak w szle powiększającym w jednym mieście. Milion myśli…
Drugi dzień to  panorama Wenecji z tarasu widokowego Fondaco dei Tedeschi i  vaporetto czyli weneckie łódki-tramwaje i wyspy. Wenecka Laguna to 118 wysp i wysepek, ale byliśmy tylko na kilku z nich. Lido – pierwsza okazała się najbardziej zwykła, chociaż piaszczysta plaża z mnóstwem muszli i krótki jak się potem okazało, przebłysk słońca pozwoliły nam poczuć się jak na letnich wakacjach.
Burano – przeurocze miejsce pełne kolorowych domków i fantastycznych delikatnych koronek. Znów dość refleksyjnie. Podobno domki były kiedyś tak kolorowe aby marynarze bez problemu trafili do swojego po powrocie z rejsu.
Dzień bardzo szybko się nam zaczął kończyć, więc pojechaliśmy jeszcze na Murano. To tutaj produkują do tej pory szkło z Murano. Fantastyczne, rozjarzone sklepy – galerie, ceglane, ciemne domy i kościoły, spokój, cisza zaraz obok głównego turystycznego traktu.
Na koniec dnia wieczór w Wenecji.
Nie ma wyjścia – trzeba tu jeszcze wrócić.