Dziś zaczęliśmy drugą połowę naszej wyprawy. Z jednej strony szybko minęło a zdrugiej mamy tyle wrażeń, że wystarczyłoby i na pół roku.
Spokój i cisza San Xoan dość szybko zamieniły się w wielkomiejski zgiełk Vigo. Trochę schodzenia ostro w dół i znaleźliśmy się w innym świecie. Na szczęście trafiliśmy od razu na super kawę i to ona chyba pomogła nam znieść szok :). Vigo zdecydowanie nas zadziwiło i niestety nie należy tego mylić z zachwytem. Miasto robi wrażenie wybudowanego w latach 70tych blokowiska i wygląda naprawdę dziwnie. Między blokami czasem można napotkać stare kamienice czy kościoły, co jeszcze potęguje wrażenie. A jednak spotkało nas jeszcze coś niezwykłego – targ mięsno-rybny, na który trafiliśmy przypadkiem. Były tam stwory, które machały do nas łapkami!!!
Dalej było tylko lepiej. Trawersem pokonaliśmy wzgórza nad ogromną zatoką podziwiając rewelacyjne widoki. Kolejne fragmenty wybrzeża powoli zmieniały kąt pod jakim je widzieliśmy.
Minęliśmy uroczy wodospad i dotarliśmy do… Centrum Kultury w Cedeira, o którym warto wspomnieć z kilku powodów. Był to dość duży budynek w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła, w którym przy piwie i kartach siedziało 18, może 20 Hiszpanów, i siedziało nie do końca opisuje napotkaną rzeczywistość. Panowie krzyczeli na siebie i unosili się niemal nad stolikami. Tak, gra była zażarta. Ale choć przez moment groźnie wyglądała, groźną nie była. Pożegnali nas życząc bon camino i poszliśmy dalej. Doszliśmy do Redondeli. Tutaj z powodu zepsutej nogi Asi śpimy w alberge. Nie dało się iść dalej i szukać czegoś lepszego, bo… się nie dało. Alberge jest zaprawdę doświadczeniem zadziwiającym. Pozdrawiamy i oczekujemy na jutro.