Rano, skoro świt opuściliśmy gościnne Oia i powędrowaliśmy dalej. Z tym świtem to nie zupełnie. Naprawdę wyruszyliśmy zdrowo przed świtem, bo ten nastąpił o 9.30, czyli dość późno. Tak tu jest z powodu przesunięcia czasu o godzinę po przekroczeniu granicy z Portugalią. Trzeba się będzie przyzwyczaić, chociaż czytaliśmy, że sami Hiszpanie bardzo na to narzekają.

Przez urocze wzgórza, w których widzieliśmy węża, przeszliśmy do Baiony, którą oboje uznaliśmy za najładniejsze dotąd miasto. Dużo starych domów, wąskie uliczki. Ciekawostka – to miasto jako pierwsze dowiedziało się o odkryciu Ameryki przez Kolumba, który właśnie tutaj wylądował wracając. Jest naprawdę pięknie, a po drodze zaopatrzyliśmy się wreszcie w jakubową muszlę w sklepiku „donativo”. Idea takich sklepików jest taka, ze stoją sobie same i można sobie wziąć to, co oferują w zamian za jakąś kwotę, którą uznajesz za stosowną. W tym, który mijaliśmy, były bardzo fajne muszelki na sznurku i owoce. Dokonaliśmy więc zakupu za kilka euro i poszliśmy dalej. Bardzo fajna idea, choć z żalem przyznajemy, że może być dość ryzykowna.

Cały prawie dzień był mglisty i pochmurny aż do burzy i deszczu. Tak, dokładnie – wypróbowaliśmy dzisiaj nasze przeciwdeszczowe peleryny. Działają. Niestety miejscami po deszczu zrobiło się bardzo ślisko i Janusz pośliznął się, i dość mocno potłukł. Przez chwilę wyglądało to bardzo poważnie, ale dzięki Bogu skończyło się niegroźnie i po odpoczynku będziemy mogli iść dalej. Udało się nam nawet iść na wieczorny spacer.
Kolejny raz cieszymy się z zabrania namiotu, bo i dziś śpimy w rozsądnej cenie na polu namiotowym z basenem 🙂