Upalna noc przyniosła ukojenie i z nowymi siłami rano (ale bez przesady), ruszyliśmy dalej. Na moście nad estuarium Limy stuknął setny kilometr naszej drogi. W sumie fajne miejsce na taką okrągłą setkę :). W dole, jak zwykle w tutejszych rzekach, aż roiło się od ryb. Kiedy widzimy ile się tu ich je, aż dziw bierze, że jeszcze jakieś zostały. A jednak!
Viana de Castela okazuje się bardzo ładnym miasteczkiem z jak na razie największą ilością fajnie zachowanych zabytków. Naprawdę ładnie. No i mimo niedzieli znaleźliśmy sklep. Owoce na taki upał bardzo się przydadzą. Za miastem spotkaliśmy niezłego gada – jaszczurkę perłową, jeśli się nie mylimy to największa jaszczurka Europy i na taką też wyglądała.


Idziemy samym brzegiem morza i okazuje się to znów dobrym wyborem. Oprócz super jaszczurki jest tu mnóstwo ciekawych roślin, i wielka modliszka. Niedaleko za Viana de Castelo spotykamy nasza znajomą poznaną już tutaj po drodze – Polkę – Olę z Gdańska. Dalej idziemy już razem. Raźniej, a to dobrze, bo daleka droga przed nami. Brzeg wygląda znów inaczej, mijamy fantastyczne miejsca. W końcu, zdrowo po 20.00 dotarliśmy na pole namiotowe na końcu Portugalii. Symboliczna kolacja i idziemy spać. Zobaczymy co przyniesie jutro.