Dzisiaj rozpoczęliśmy prawdziwe Camino. No może nie całkiem prawdziwe, bo umartwianie duszy i ciała raczej średnio nam idzie. Jest absolutnie cudownie. Portugalskie ciastka skradły nasze serca i podniebienia. I kawa. Raczej KAWA. Podejrzewamy, że to platońska idea kawy raczyła zstąpić na ten ziemski padół. Wygląda na to, że Włosi myślą, że mają najlepszą kawę na świecie, a Portugalczycy mają i nawet się z Włochami nie kłócą, bo i o co?

Po drodze mijamy zwiedzając Jardim do Palácio de Cristal. Kryształowego Pałacu dawno już tutaj nie ma, ale ogród jest fajny, z cudownym widokiem na rzekę Douro i Vila Nova de Gaia. Fajna droga wzdłuż nabrzeża rzeki. Można było jechać tramwajem ale wybraliśmy tak i nie żałujemy.

Pod wieczór dochodzimy do campingu Angeiras. Paszport pielgrzyma działa i mamy tutaj sporą zniżkę. Nie jesteśmy zresztą wcale jedynymi peregrinos. Płacimy 10 euro i rozbijamy namiot w ogromnym boksie, gdzie zmieściłoby się takich z osiem. Basen czynny od 9:00 i również o tej porze otwarta będzie recepcja. Czujemy te pierwsze kilometry, ale nie jest źle. Celowo zresztą nie było ich dzisiaj dużo. Wieczorem idziemy jeszcze na plażę i kończymy dzień.

Opowieści o portugalskich upałach należy natomiast wsadzić między baśnie. Jak jest jakieś osłonięte miejsce jest nawet miło, ale wieje lodowaty północny wiatr i nic z nim nie można zrobić. Staramy się jak możemy ale jest pewne ryzyko, że w końcu urwie nam głowy. Normalnie jak nad Bałtykiem w lipcu. No i wieczorem 12° to naprawdę nie jest dużo. Prawda… W dzień nawet 20. Jutro ma być 22° – dobrze, że mamy polary.