Żona: Wiesz co, ostatnio, chyba pierwszy raz w życiu, zaczęłam mierzyć się z myślą, że jestem stara. Bo wiesz, wszyscy są powoli od nas młodsi…
Mąż: Przesadzasz, nie jest źle.
Żona: Nie mówię, że jest źle, tylko że chyba powoli zaliczamy się do starych… I nie wiem czy mi się to podoba. (tutaj nastąpiło wyliczenie kolejnych sytuacji, w których byliśmy najstarsi)
Mąż: No to musimy się teraz więcej spotykać ze starszymi ludźmi i będzie OK.
Kurtyna.
Oklaski.

Bardzo śmieszne, nie? 

No i w ten sposób z pewnym niewymuszonym wdziękiem przechodzimy do sedna. Bo sedno jest w tym, że najważniejsze jest to, w jaki sposób o sobie, świecie i innych myślimy. Naprawdę. Są pewne niezbite fakty, jak na przykład data urodzenia w dowodzie osobistym i pamięci naszych bliskich, zmarszczki, słabnąca ostrość widzenia i takie tam głupoty, ale co jest o wiele ważniejsze to ich interpretacja. To kim jestem naprawdę zależy w ogromnym stopniu od tego w co o sobie wierzę. I jeśli skupiam się na czymś, to właśnie to zaczyna dominować w moim życiu. 
Na ostatnim Exit Tour rozmawiałam w szkole o asertywności. Dzieciaki przyznały, że to wcale nie jest „sztuka mówienia nie”. One przecież są mistrzami w mówieniu „nie” i każda mama nastolatka świetnie o tym wie. Wystarczy przecież jedynie wspomnieć o zakupach, opiece nad młodszym rodzeństwem, porządku w pokoju czy paru jeszcze oczywistych rzeczach, żeby poznać sposoby mówienia „nie”, a nawet „NIE!!!”, o których człowiek nawet nie miał pojęcia i „zaraz” wcale nie jest najbardziej przewrotnym.
Dzieciaki, ale także ich rodzice i w ogóle wszyscy świetnie mówimy „nie”. Ale czasem jednak to „nie” grzęźnie nam w gardle i zgadzamy się na różne rzeczy nawet i wiedząc, że nie powinniśmy.
I zawsze jest to problem naszej głowy a nie strun głosowych. No bo jeśli muszę coś udowodnić, zapracować na jakąś opinię czy pozycję – nie mogę powiedzieć nie. Jeśli nie chcę ponieść jakiegoś kosztu, zaryzykować, sprzeciwić się, również nie mogę. Nawet bardzo trywialnie – jeśli chcę udawać młodszą niż jestem, muszę ukrywać fakt, że od kilku lat farbuję włosy, że czasem nie mam tyle siły, że podoba mi się coś innego niż naprawdę lubię.
Czasem zresztą od mówienia nie, jeszcze trudniejsze bywa powiedzenie „tak”. To może trochę inna historia, ale czy aż tak bardzo? Jeśli wiem kim jestem i czego chcę, mogę mówić „tak”, również w sytuacjach, które wcale mi się nie podobają, przeskakiwać siebie i dawać innym nawet gdy zupełnie nic nie dostaję w zamian. Z zewnątrz może to wyglądać bardzo podobnie i obserwator może nie dostrzec różnicy – czy w konkretnej sytuacji nie umiałam powiedzieć „nie”, czy powiedziałam”tak”. Ale ja to wiem i to wszystko zmienia.
Może więc kilka wolnych dni długiego weekendu wykorzystać na to żeby się w tym zorientować?
Kim jestem?
Kim chcę być?
Co robię i dlaczego?
Jakie będą konsekwencje?
Więc…?

To ważne pytania i w natłoku codzienności łatwo stracić je z oczu.
Ja tymczasem z perspektywy niemal pół wieku zadam je sobie samej 🙂