Zostałam ostatnio zadziwiona. Zadziwiła mnie dość młoda osoba (ale nie dziecko) pytając czy my nie przesadzamy mówiąc tyle o konieczności pracy nad związkiem. Rzecz dotyczyła małżeństwa. Młodzieniec, bo on to był, całkiem serio pytał czy to nie jest tak, że miłość przychodzi lub nie, a jeśli nad nią trzeba jakoś pracować, to najlepszy znak tego, że to wcale nie jest prawdziwa miłość. Zdębiałam. 
Słyszałam, czytałam, że młodzi i nie tylko młodzi ludzie tak czasem myślą, ale co innego słyszeć czy czytać, a co innego tak twarzą w twarz. 
Jeśli rzeczywiście tak by było, bylibyśmy bez szans. Każda miłość wypalałaby się, zużywała pod ciężarem codzienności. Kolejne poniedziałki, wystygnięte kawy, katar, niewyspanie, zły humor, grypa, tłuste włosy, przesolone kartofle, przypalony kotlet, stłuczona filiżanka, nie ten kolor, słaby film, spóźnienie…
Żadna miłość, jeśli pozostaje zaniedbana, tego nie uniesie. 
Podobnie jak z naszymi ogrodami (jeśli je mamy). Nawet najpiękniejszy z nich, pozostawiony sam sobie, zarośnie w końcu chwastami, które będą bardzo utrudniały kwitnienie. Wtedy nawet gdy w końcu jakiś kwiatek osiągnie sukces i zakwitnie pomimo trudnych warunków, możemy go nie zauważyć w gąszczu. Minąć, nadepnąć. I nadal myśleć, że nic tu nie kwitnie. Może też z czasem stać się jasne, że wcale nie lubimy tego naszego ogródka, a u sąsiada trawa jest bardziej zielona. Najwyższy czas wtedy zabrać się za ten ogródek, który należy do Ciebie. Trzeba zaopatrzyć się w grube rękawiczki i być gotowym na to, że jakieś osty czy pokrzywy pokłują nam dłonie. No cóż. Za wszystko w życiu się płaci… Za cenne rzeczy – dużo.
Z nami jest podobnie. Czasem nasz związek wygląda jak ogródek po zimie. Ale to nie znaczy, że jest zepsuty, ani tym bardziej, ze nigdy nie był prawdziwy, ważny czy głęboki. To oznacza tylko i aż, że zima się skończyła, śnieg, który przykrywał te wszystkie suche badyle stopniał, a wiosna jeszcze nie nadeszła. Trzeba wziąć się do roboty i uzbroić w cierpliwość. Okopać grządki, wyplewić to co zostało po jesieni, posiać czy posadzić nowe roślinki, podlewać, okopywać, znów wyplewić i… poczekać aż zacznie rosnąć. 
Ta praca jest do zrobienia w każdym związku – i w tym dobrym i w tym słabym. Ale wracając do naszych ogródków – to ich wyglądzie decyduje raczej ilość pracy niż rodzaj gleby :).
Można, i coraz więcej ludzi to robi, postanowić „uwolnić się od ogródka”. Mam prawo do szczęścia i nie będę wiecznie babrać się w ziemi / dalej inwestować w naszą relację. Można. W zasadzie wszystko można. 
Ale to, że za wszytko w życiu się płaci działa w obie strony – nie płacisz = nie masz. 
Czytałam jakiś czas temu wywiad z Rachel Cusk, autorką książki Po. O małżeństwie i rozstaniu i tak sobie myślę, że może sama jestem słabym autorytetem, bo mam fajne małżeństwo i w ogóle. Ale Rachel bardzo szczerze opowiada o tym, co stało się, gdy zrezygnowała ze swojego; o tym, że minęły trzy lata, a ona nadal nie ma żadnego nowego życia po rozwodzie. Podobno jest nadal to, które jest. I zwykle teraz wcale nie jest lepsze niż kiedyś. 
To całkiem tak jak z ogrodem…
Fragment wywiadu:
Żałowała pani tego, że się rozwiodła?
Tak, oczywiście.
A ja miałam wrażenie, że bardziej niż utratę miłości opłakuje pani utratę poczucia bezpieczeństwa, struktury,
kierunku.
Utratę poczucia rzeczywistości w ogóle. Tłumaczyłam to komuś niedawno. Noszę soczewki i wciąż mnie zadziwia to, jak dużo zależy od tego małego, przezroczystego przedmiotu. Jeśli odrobinę się on przesunie, obraz staje się zamazany. Właśnie tak się czuję – przemieszczona. I nie umiem się z powrotem wpasować, ponieważ wierzyłam w tak wiele rzeczy, które okazały się nieprawdziwe, że dzisiaj nie wiem w sumie, w co mam wierzyć. A jeśli zdecyduję się w coś wierzyć, to co z tego wyniknie? 

To zawsze jest nasz wybór i nasza praca. Czasem jest jej więcej, czasem mniej, czasem jest przyjemnie – siedzimy na tarasie, wąchamy kwiatki, robimy sobie imprezę na świeżym powietrzu, a czasem trzeba grzebać w ziemi, wyrywać chwasty i dużo czasu spędzić na kolanach. 
Jest wiosna. Może warto zabrać się do roboty?