W tym tygodniu, oprócz robienia kilku innych rzeczy, czytam książkę „Inteligencja emocjonalna” Daniela Golemana. Kiedyś już ją przeglądałam, ale teraz, wreszcie, zabrałam się za nią „na poważnie”. Czytam sobie o różnych rzeczach, ale nie jest, i nie będzie to recenzja książki.
Zwróciłam uwagę na coś niezwykłego. Zauważyła to dr Dianne Tice, a opisał również Goleman w książce, którą czytam :). Otóż rzecz polega na tym, że kiedy ogarniają nas trudne emocje, staramy się jakoś sobie pomóc. Znane i stosowane są różne sposoby, które nam wszystkim pomagają, kiedy jest nam ciężko, albo nie tak jak powinno być. Okazuje się, że jeden z najskuteczniejszych sposobów jest jednym z … najrzadziej stosowanych. Jakież to tajemne remedium?
Tajemnica raczej słaba – chodzi o pomoc innym w potrzebie. A to niespodzianka, prawda?

W książce poświęcone jest temu kilka wersetów 128 strony. W sumie, może i rzeczywiście nie ma o czym pisać. Okazuje się, że jeśli źródłem naszych emocjonalnych problemów jest przeżywanie w kółko tych samych myśli i odczuć oraz skupienie na sobie, a uczciwie byłoby przyznać, że często tak bywa, nie ma nic lepszego niż zajęcie się kimś innym, kimś, kto również ma jakieś problemy (a kto ich nie ma… :). Sama załapałam się na tym, że moją pierwszą myślą było „fajnie się babce prowadziło badania, ciekawe co ona wie o życiu…”. Tak, bywam złośliwa. Ale naprawdę pomyślałam, że fajnie jest pisać o pomaganiu innym, zauważaniu ich problemów jak człowiek prowadzi badania. Kiedy zmaga się z frustracją, ciągłym niepokojem czy depresją, albo nawet po prostu ma wszystkiego dość, to chyba nie jest to dobra rada. Czy jednak na pewno? Czy zamiast, no właśnie, zmagać się ze s w o j ą frustracją, ze s w o j ą depresją czy w ogóle swoimi problemami, czy czym tam jeszcze, nie byłoby warto skupić się na kimś innym? Rozejrzeć się dookoła, i pomóc komuś, kto tego potrzebuje. Kiedy zostawiamy nasze emocje i zajmujemy się realną pomocą komuś innemu, bywa nam po prostu lżej. Przerywamy zaklęty krąg samodołowania się, zajmujemy się drugim człowiekiem, a na dodatek mamy satysfakcję z tego, że pomimo naszej nienajlepszej kondycji, komuś pomogliśmy. Czasem nawiązujemy w ten sposób fajne relacje. Może kiedyś indziej też ktoś nam pomoże. To może zadziałać, nie? 🙂
Skupienie się na swoich problemach i rozmyślanie o nich w kółko nie pomaga – to wie każdy, kto tego próbował. Pogrążamy się coraz głębiej i coraz rozpaczliwiej próbujemy jakoś się wydostać. A czym takie próby bardziej przypominają przygody Barona Munchhausena (to ten gość, który kiedy wpadł w bagno, sam się z niego wyciągnął za własne włosy), tym mniej jest nam do śmiechu. Okazuje się, że szamoczemy się coraz bardziej i coraz głębiej w bagnie tkwimy. Baron fantasta raczej nam nie pomaga. 

Nasze problemy, nasze emocje, nasze, mnie, moje, ja. 
A tu taki rewolucyjny pomysł: przestać myśleć o sobie, a zająć się pomocą komuś, kto tego potrzebuje. Tak całkiem zwyczajnie.
Nie zawsze tak pewnie będzie, bo życie to nie matematyka i raczej trudno napisać zawsze działający algorytm na ludzkie emocje, ale warto się zastanowić nad jednym z najlepszych sposobów radzenia sobie ze swoimi emocjami.  I nad tym dlaczego tak rzadko z niego korzystamy.