Krążą ostatnimi czasy po Facebooku i innych takich, filmiki pod różnymi tytułami (no tak, siedzę czasem na internetach – macie mnie…). „Jak nauczyć dzieci czegoś ważnego za pomocą słoika”, „Jak nauczyciel zaskoczył studentów filozofii”, „Twoje życie w słoiku”. Serio mnóstwo. Rzecz opiera się na wspomnianym słoiku, który jest napełniany kolejno piłeczkami tenisowymi lub dużymi kamieniami aż jest zupełnie pełen. Wtedy dosypuje się średnie kamyki. Aż będzie całkiem pełen. Jest? Super! To teraz piasek. No, teraz to już naprawdę nic się do niego nie zmieści. Serio? Wlewamy wodę (w jednym z filmików piwo)! Kolejne wsypywane/wlewane rzeczy symbolizują różne sprawy i relacje w naszym życiu. Clou całej historii to pokazanie, że jak zaczniemy od tych małych rzeczy (piasek i kamyki), to na duże nie starczy już miejsca. 
Podobnie zresztą dzieje się przy pakowaniu walizki – najpierw duże a potem upychamy małe :). Inaczej się nie zmieści. No i chodzi o to, że w życiu jest podobnie. Najpierw duże sprawy i ważne relacje, a potem coraz mniej istotne. I po sprawie. 
Fajnie by było! 
Bo tak naprawdę dopiero teraz zaczynają się schody – trzeba to wprowadzić w życie. 
A wrzucanie kamyków do słoika, to jednak całkiem coś innego niż nasza szara codzienność. Każdy z nas miewa poczucie, że ciągle jest krok z tyłu. Albo dwa. 
Niezależnie od tego czy rację mają fizycy od Einsteina twierdzący, że czas i jego upływ jest tylko złudzeniem, czy raczej Lee Smolin i jego koledzy, którzy twierdzą coś wręcz przeciwnego że jest jak najbardziej rzeczywisty – prawdziwy, zwykły człowiek wie jedno – czas gna na łeb, na szyję. Ucieka. Najprawdopodobniej przed nami!
No i pytanie jak go dogonić i poskromić, żeby zaczął pracować dla nas. 
Pierwsza sprawa – to właśnie należy ustalić. Kto tu dla kogo pracuje? No właśnie.
Jak zaprząc czas do do roboty na swoich warunkach? Jak sprawić, żeby wieczorem mieć poczucie dobrze wykorzystanego dnia a nie młynka w głowie, oszołomienia i poczucia, że nie zrobiliśmy połowy rzeczy, które należało, a nasi najbliżsi prawdopodobnie wcale nas nie znają. 
Znalazłam metodę na to szaleństwo, uratowała mi życie wiele lat temu i regularnie ratuje do dziś. Jest trzystopniowa i nazywa się „zaplanuj robotę i relacje”, (jak ktoś lubi skróty, to ZRiR 🙂
Używając macierzy Eisenhowera (żeby brzmiało poważnie, dawało poczucie profesjonalizmu i w ogóle) ustalam sobie priorytety na najbliższy dzień/tydzień/miesiąc. Te priorytety dotyczą właśnie roboty i relacji. Jak się je da połączyć, zrobić obie na raz, to super (na przykład spacer-ważne-zdrowie, można bardzo skutecznie połączyć z rozmowa-ważne-relacje). Jak nie, to trzeba zrobić obie te rzeczy po kolei. Życie…
To jest wspomniana macierz Eisenhowera. Wpisujemy po prostu odpowiednie rzeczy w odpowiednie kratki.
Należy jednak pamiętać, że samo wpisanie niczego nie zmienia 😛
 O ustalaniu priorytetów i poświęcaniu czasu na właściwe sprawy pisałam tutaj (Na co (jednak) znajduję czas ), więc nie będę się powtarzać. Dzisiaj o praktyce. 
No więc wpisujemy odpowiednie rzeczy w odpowiednie rubryczki. Pożar, zapalenie ucha dziecka, rachunek za prąd, którego termin płatności minął w zeszłym tygodniu i tego typu historie znajdą się w rubryczce na górze, po lewej. „Ważne i pilne” – jak ich nie zrobimy, prawdopodobnie nastąpi koniec świata, albo coś podobnego. Obok rzeczy równie ważne, ale niepilne. Mogą poczekać. Ale jeśli poczekają zbyt długo… również nastąpi koniec świata. Tutaj znajdą się sprawy dotyczące relacji, ale też plany i marzenia. Czasem, ponieważ jestem człowiekiem, okazuje się, że nadszedł czas, w którym MUSZĄ przenieść się do ćwiartki obok. Tej Pilnej. Bo jak nie, to… było już o końcu świata?
Na dole, po lewej są rzeczy nieważne. Ale pilne. Na przykład zmywanie naczyń, podłogi, albo odebranie telefonu. Cały myk polega na tym, że jeśli nie trzymamy tego wszystkiego pod kontrolą, to one właśnie, te nieważne – pilne potrafią zawładnąć nami całkowicie. Trzymają nas w niewoli dosłownie. Ok, w przenośni, ale trzymają mocno. Na końcu – nieważne i niepilne. Czyli ostatnie w kolejce. Niepotrzebne nikomu, zaniedbane… No niezupełnie… Bo to tutaj są nasze ulubione seriale, media społecznościowe, kino (no dobra, to pilne, premiera przecież!). Ogólnie rzeczy, które sprawiają nam przyjemność, ale ani bardzo pilne, ani bardzo ważne nie są. Trzeba pamiętać, że są jednak też potrzebne. To trochę jak z jedzeniem i przyprawami. Niby niezbędne nie są, ale dodają smaku i wspierają trawienie.
Uwaga dodatkowa: ponieważ to jest życie a nie matematyka, to wszystkie te rzeczy są dość płynne. Zależą od naszych wartości, ale też od sytuacji. Posprzątana kuchnia ma inny priorytet w poniedziałkowe popołudnie, inny tydzień później. Życie jest generalnie bardziej skomplikowane niż tabelki. One tylko pomagają. I jak już powpisujemy nasze działalności w odpowiednie miejsca, warto pamiętać, że samo w sobie to kompletnie niczego nie zmienia… Niestety.
Teraz następuje mission impossible – trzeba trzymać się tego w życiu. Dłużej niż dwa dni…