Siedzę sobie w ciepłym sweterku i piszę. W najbliższych dniach będę chować letnie ubrania na tylne półki, wyciągnęłam pierwsze kurtki, szaliczki, pełne buty, sandały już schowałam. Mam jeszcze małą nadzieję na ciepełko, ale…
W pierwszych dwóch dniach, kiedy zrobiło się zimno, deszczowo i ponuro, szczerze mówiąc zrobiłam się zmierzła: Jak to? Już? Koniec lata? Zimno! Buro! Ciemno! Mokro!
Tak wiem, deszcz był już bardzo potrzebny, ale 12 stopni?!
Zaczęłam sobie myśleć o wakacjach, z których tak niedawno wróciłam. Tam było cudownie, cieplutko, jasno, pięknie, a tu?!!!
I mniej więcej wtedy to zauważyłam…
Jak ja się potrafię nakręcić – od razu widać po ilości wykrzykników 🙂
Tymczasem jesień to… jesień. Może nie jest już tak gorąco jak lubię, może dni nie są takie długie, ale przecież to tez może być dobry czas. To nie jest koniec świata, tylko koniec lata. Dość duża różnica jednak. I to ode mnie zależy jak ten czas wykorzystam. Czy na marudzenie, wszechogarniającą zmierzłość i czekanie na lato (a ja na prawdę lubię lato), czy może na przetwory, świeczki, gorący jabłecznik z cynamonem, brownie, zupę dyniową, ciasteczka cynamonowe, spacery wśród feerii barw, kasztany, owoce dzikiej róży, wycieczki na Jurę czy w góry, poranny szron. Mogę to zauważać. Mogę tego nie widzieć. Podobno widzi się to, na co się patrzy. Niby proste, trywialne, ale jest coś na rzeczy. No i ważne pytanie – jak patrzę?
I na co? 
I w sumie dotyczy to całego życia, wszystkich spraw.
Kiedy minął, a minął już dość dawno, czas zakochania, drżenia serca i rąk, wypieków na policzkach, oczekiwania, zaczęło się coś całkiem innego. Całkiem inne, a jednak mocno ze sobą związane. Jak kwiat i owoc. Wiosna i jesień. 
Patrzymy na siebie inaczej, serce nie chce wcale wyskoczyć z piersi na widok Ukochanego, czy Ukochanej. Wróciłeś? Super <całus>, kolacja za 5 minut. Siadaj. Jak ci minął dzień? 
Dobrze nam razem jesienią.
PS. Oczywiście do prawdziwej jesieni trochę nam jeszcze brakuje :):):)