Taaak…Robimy remont. Mały w sumie, tylko jeden pokój. Ale ten pokój ma 37 m2. Można przypuszczać, że po 26 latach wspólnego życia wyremontowaliśmy już to i owo, a i kilka „tak tylko odświeżymy” mamy już za sobą w naszej małżeńskiej historii. W zasadzie jest to słuszne i uzasadnione przypuszczenie. Można  też powiedzieć, lub napisać, że zdobyliśmy trochę doświadczenia, i choć nadal ciągle jeszcze nie wybudowaliśmy domu, to jednak remont 100 metrowego mieszkania w starej kamienicy uważamy za hmmm… dość konkretne doświadczenie :). I mamy nieodparte wrażenie, że można przy tym zauważyć pewne prawidłowości.

Stylowy obrus i deser.
Trzeba sobie jakoś radzić podczas remontu

Nie będę zatrzymywać się na takich oczywistościach, jak to, że na remont trzeba przygotować minimum 150% planowanych środków (lepiej 200 %), bo zawsze okazuje się, że jeszcze coś…, że puszki i wiaderka z farbą są specjalnie tak wyliczone, żeby kończyły się mniej więcej w połowie ostatniego metra kwadratowego malowanej powierzchni – tu polecam wykorzystanie elastycznej łopatki do ciasta w celu wykorzystania absolutnie każdego ostatka farby, ale przyznaję, że i to nie zawsze się udaje; ciekawe jaki geniusz to liczy?, że masa szpachlowa generalnie schnie albo za szybko albo za wolno, i tak dalej, i tak dalej. Generalnie prawa Murphiego działają podczas remontu jak w szwajcarskim zegarku.
Ponieważ jednak zajmujemy się raczej relacjami niż sensu scricto remontami, wracamy do tematu – jak przetrwać remont?
Zwykle zaczyna się dość niewinnie. Przynajmniej u nas.
– Oj, ściana przy kaloryferze jest trochę zakurzona.
– Patrz, przy oknach jakoś tak nieświeżo wygląda…
– Da się to jakoś wytrzeć?
– Chyba powinniśmy to pomalować, nie?
– No albo remont albo wakacje… W tym roku jeszcze przecież jakoś wytrzyma… To gdzie na te wakacje?
No ale przychodzi taki moment, w którym nie potrafimy już wytrzymać jęku rozpaczy i błagalnych próśb dochodzących z każdego kąta pokoju i decydujemy się na mały remoncik…
Warto tutaj zaznaczyć, że jedno z naszej dwójki, i na nieszczęście właśnie to, któremu przypada w udziale zdecydowana większość remontowych działalności, niestety szczerze remontów nie cierpi. To nie ułatwia życia tej drugiej osobie, ale przede wszystkim jednak tej właśnie. Zwłaszcza PODCZAS remontu.
Najpierw „przygotówka” – oj, rzeczywiście, ten remont się już prosił! Każde odsunięcie szafy, półki z książkami i kolejnej półki z kolejnymi książkami (tak, trzeba je porządnie poodkurzać), utwierdza nas w przekonaniu o dobrze podjętej decyzji. Tak, trzeba już było się tym zająć. Teraz biurko. O rany… Patrz, tyle szukałam tego zdjęcia! O, paragon na buty, które chciałam oddać do reklamacji! Dobrze, że się wreszcie zdecydowaliśmy. Jak skończymy, będzie rewelacja!
Teraz zakupy.
Zakupy są spoko, tym bardziej, że wybieramy ten sam kolor farb (po przecież dobrze wybraliśmy ostatnio, nie?). Aczkolwiek tutaj mogą pojawić się problemy z komunikacją. Bo może jednak coś byśmy zmienili? Rada nr 1 – ustalcie takie szczegóły jak zakres remontu, kolory farby etc. na zdecydowanie wcześniejszym etapie. Łażenie po sklepach i porównywanie kolorów mogło być fajne pół roku temu, ale nie jest już takie zabawne, kiedy ucieka ci kolejny remontowy dzień. Jeśli da się rozbroić tego rodzaju bomby, warto to zrobić.
Teraz wynosimy to, co da się wynieść i przykrywamy to, czego wynieść się nie da. Trochę tego jest. A może byśmy coś wywalili? Strasznie dużo tych rupieci. Może to stare krzesło, które jest beznadziejne i tylko zajmuje miejsce? Nieee!!! Uwielbiam to krzesło! Ok, przeszliśmy i przez ten etap. Krzesło zostaje. W sumie co tam, jedno krzesło. Nawet jeśli rzeczywiście jest beznadziejne, jednak nasze. Nasze własne. I jest z nami już tyle lat… 😛
Rada nr 2 – nie warto się kłócić. Jeśli coś jest dla ciebie ważne – mogę zrezygnować z moich pomysłów. Ostatecznie zależy mi bardziej na Tobie niż na moich pomysłach. Ostatecznie tak, ale warto pomyśleć czasem mniej ostatecznie, i przypomnieć sobie o tym na przykład rozmawiając o starym krześle.
No to do roboty! Teraz, przynajmniej u nas, robi się krytycznie. Główny wykonawca oczekuje wsparcia, zaufania, spokoju, nieplątania się pod nogami, kawy, herbaty i wody mineralnej. Asystent robót bardzo chce być pomocny, ma w zanadrzu mnóstwo dobrych rad, świetnych pomysłów i pytań. I chętnie będzie blisko, żeby wspierać. Hmmm… No mówiłam, że krytycznie.
Rada nr 3 – bądźcie dla siebie dobrzy, współpracujcie. Słuchajcie tego, co to drugie mówi. To naprawdę pomaga! Potrzebuje zaufania – zaufaj, kawy – zrób kawę, spokoju – zajmij się czymś swoim, nieplątania się – nie plącz się. To w sumie dość proste. I odwrotnie: jeśli pyta – odpowiedz, jeśli ma dobry pomysł – wysłuchaj (jeśli wcale nie jest taki dobry, to też dowiesz się o tym dopiero po wysłuchaniu). Zrozum kobieto, że jest skupiony na zadaniu – remontuje/maluje/wymienia dla Ciebie. Prawdopodobnie dla siebie samego wszystko zrobiłby zupełnie inaczej. Tak, gdyby nie Ty, wszystko byłoby całkiem bez sensu. I brzydko. Ale Jemu by się podobało. Robi to dla Ciebie i teraz jest czas realizacji zadania, skupienia. Jak najkrótszą drogą i jak najmniejszym wysiłkiem dojść z punktu A do punktu B. To nie jest czas na rozmowy.
Zrozum i Ty, chłopie. Ona chce Ci pomóc. Bo Jej zależy. Na tym, żeby było ładnie, dobrze, bo to jest dla Was. Docenia to, co robisz i stara się jak może. Po swojemu. Dlaczego nie może się postarać normalnie i dać Ci spokoju? Mniej więcej dlatego, dlaczego Ty nie potrafisz spokojnie wysłuchać jej uwag czy nowych pomysłów – bo nie jest Tobą.
A jeśli to Ona jest głównym wykonawcą, a On asystentem? To wtedy dokładnie tak samo, tylko na odwrót. Zapytaj jak Jej idzie, zrób kawę albo herbatę, zaproponuj jakieś rozwiązanie. Jeśli wyjdziesz i zajmiesz się swoimi sprawami to może się to nie spotkać ze zrozumieniem. A Ty, kochana, zrozum, że to facet a nie ulubiona koleżanka i on serio nie rozumie z jakiegoś tajemniczego powodu, że to relacje są ważne a nie zadania, a już tym bardziej, że jedno drugiego nie wyklucza. Współpraca polega na współ – pracowaniu, pomaganiu sobie. Czym lepiej się znamy, tym bardziej potrafimy sobie pomagać. Ale musimy chcieć. Jeśli okopiemy się na swoich pozycjach „ale przecież”, „musi to zrozumieć” i „ja mam prawo”, to nie warto w ogóle zabierać się za remont.
Rada nr 4 – róbcie to, co lubicie, remont to jest wbrew pozorom bardzo do
bry czas na zabawę. Lubicie wyjść na kawę – wyjdźcie, remont poczeka tę godzinę. Nawet dwie czy trzy też poczeka. Lubicie rozmawiać – rozmawiajcie, lubicie robić sobie prezenty – kupcie nowe pędzle, czy super folię malarską, upieczcie szybkie ciasto (nawet takie zamrożone), zróbcie fajny obiad, zamówcie pizzę, narysujcie serduszko na ścianie przed malowaniem (najlepiej tam, gdzie będzie szafa – tak na wszelki wypadek). To jest czas dużego wysiłku i potencjalnych konfliktów. Pewnie, że tak i dlatego powinien też być czasem wyrażania miłości. Tak dla równowagi.
Nie jest to łatwe, ale po 26 latach ćwiczeń można nabrać trochę wprawy. Po prostu trzeba ćwiczyć.

Rada nr 5 – można wynająć panów od remontu, zapłacić im, pojechać na wakacje i wrócić na gotowe. Przyznaję, że jest to dość kusząca propozycja, ale tracimy wtedy ciekawe doświadczenie, no i te + 25 punktów do „jestem super facetem, sam to zrobiłem”, zachwyt w oczach żony -„mój bohater…”, czy męża – „moja żona potrafi kłaść kafelki…” i kasa, którą można wydać na przykład na najbliższe wakacje, co planujemy uczynić, a może nawet częściowo tutaj opisać 🙂
Chociaż… może kiedyś?…