Kolejny, trzeci już raz część lipca spędziliśmy na obozie „Nieustraszeni” w Pobierowie. I kolejny, trzeci już raz było fantastycznie. Męcząco, ale wspaniale. Tak to już jakoś jest, że jak coś jest naprawdę wspaniałe, to zwykle też męczące 🙂

Tematem obozu była „Wyprawa życia” i wokół tejże wyprawy „kręciły się” obozowe sprawy. Każdy miał czas na zastanowienie się nad swoją własną. No bo jednak niezależnie od wieku i pozycji w obozowej „hierarchii” każdy z nas właśnie pokonywał jakiś jej etap. Skądś się na tym obozie wzięliśmy przecież, nie?
O skutkach tego zastanawianie się może kiedy indziej. Teraz o dzieciach, które na tym obozie były (pisałam już, że świetne dzieciaki?). W zasadzie część z nich, była już pełnoprawną młodzieżą, ale ja sama zaczynam powoli mieścić się w kategorii wiekowej, dla której wszyscy przed „trzydziestką” to dzieciaki. Ech…
No, ale do rzeczy.
Obóz, jak to obóz – las, stare wojskowe namioty, kanadyjki (dla niewtajemniczonych: kanadyjki to takie składane łóżka z drewnianym stelażem i płótnem), menażki, które samemu trzeba umyć po posiłku, komary, brudne nogi, rynienka z zimną wodą do mycia i tak dalej, i tak dalej. Jeśli chodzi o warunki – szału nie ma. Chociaż… niektórzy są skłonni uważać wakacje spędzane w ten sposób za istne szaleństwo. 
Podczas jednego ze spotkań, jakie na obozie mieliśmy, odwołaliśmy się do hartowania – że tak jak hartujemy ciało, tak warto tez hartować ducha. Fajne porównanie, nie?
No więc nie. Kompletny niewypał. Dzieci nie wiedzą co to jest hartowanie. Serio! Po kilku podpowiedziach załapały o co chodzi, ale takie tłumaczone porównanie to jednak lipa. Warto zauważyć, że były to dzieci, które na ten obóz „w dziczy” jednak przyjechały. Czyli hartowanie znają przynajmniej w praktyce. Ha, ha… 
No tak, ale na poważnie – jak przejść swoją wyprawę życia, jeśli nie umiemy i nie uczymy się pokonywać żadnych przeciwności? Jeśli unikamy nawet chwilowych niewygód, i przed nimi, za wielką czasem cenę, chronimy nasze dzieci. Kilkoro z nich deklarowało, że rodzice chcieli ich wysłać na jakieś „lepsze kolonie, wie pani, za granicę albo do jakiegoś wypasionego ośrodka, ale ja chciałam/ chciałem być tutaj, bo tu jednak jest o wiele lepiej, chociaż jest gorzej” (cytat z pamięci, ale możliwie dokładny). 
To przykra pułapka. Jeśli uda się nam uratować nasze dzieci przed wszystkimi możliwymi niewygodami, przed każdą trudnością, to nie powinniśmy się raczej dziwić, że nie tyle idą gdzieś, gdzie my byśmy nie poszli, ale raczej w ogóle nigdzie nie idą. No bo jak tylko próbują, napotykają trudności. A nauczyliśmy ich, że trudności należy unikać. I teraz często naprawdę nie wiedzą jak sobie z nimi poradzić. Ich świat się kończy jeśli nie mają wi-fi, frytek, chipsów i nieograniczonego dostępu do prysznica. Ktoś ich tego nauczył. 
My – rodzice, mamy doświadczenie i mądrość, które zdobyliśmy. Zdobyliśmy! Bo je się zdobywa. Nie można ich dostać ani kupić. Ani odziedziczyć, niestety. 
Dlatego warto czasem wysłać dzieci do lasu 🙂
PS. Nie jest to artykuł sponsorowany. Obozy „Nieustraszeni” są po prostu świetne i dlatego sami na nie jeździmy 🙂