Od jakiegoś czasu mieliśmy na dziś zaplanowany „dzień dla nas”. Dzień wolny. Nie pracujemy, niczego nie załatwiamy i niczego się nie uczymy. W kalendarzu wpisane (sztuka zarządzania czasem 🙂 ) „WOLNE”. No i plany – co zrobić z takim dniem. Jak wykorzystać go dobrze, tym bardziej, że takich dni wcale nie ma zbyt wiele. Padł pomysł: pojedziemy na Jurę i zrobimy sobie pierwszy wiosenny spacer – wędrówkę. Zobaczymy jak nam idzie po zimie i różnych zimowo-wiosennych przygodach ze zdrowiem. 
Wczoraj, czyli w środę cały dzień lało. Lało. Nadal lało. Cały dzień. I poprzednią noc też lało. I było +2°C. Wieczorem zaczęliśmy już kombinować, że może innym razem, że chyba nie warto, że może bez sensu, bo tylko zmokniemy. 
No dobra. Trudno. Posprzątamy mieszkanie, zrobimy sobie jakiś fajny obiad, posiedzimy, może zobaczymy jakiś film. 
Rano obudziło nas błękitne niebo i ostre słońce. 
I z radością ruszyliśmy na wycieczkę.
No więc…niezupełnie…
Bo już się nam odechciało. Przyzwyczailiśmy się do wieczornej myśli, że posiedzimy w domu. Że zrobimy trochę porządków, że będzie to dzień na miejscu, taki „dzień powoli”. Łatwo jest przyzwyczaić się do wygodniejszego scenariusza; teraz to już nie warto, w sumie to inaczej się nastawiliśmy, a poza tym i tak wszędzie będzie mokro. Pojedziemy w przyszłym tygodniu. No nie, w przyszłym nie mamy czasu. O! 24 maja może być wolny. Ale gwarancji, że będzie pogoda nie ma. Może w jakiś weekend. Hmmm… Pierwszy wolny jest za połową czerwca. A słońce zagląda do okna. W końcu Głowa Rodziny podjęła decyzję – jedziemy dzisiaj. Dzień jest długi i nawet jak wrócimy późno, to co? Nikt w domu na nas nie czeka. O! 
I pojechaliśmy. 
Było absolutnie fantastycznie. Błękit nieba, słoneczny blask, świeża, wiosenna zieleń i biel jurajskich skałek. Szliśmy sobie kilka godzin i rozmawialiśmy o tym wszystkim o czym nie rozmawiamy na co dzień. Albo po prostu szliśmy sobie. Wspólne milczenie w takich miejscach też ma swoją wartość i urok.
Cudowny dzień. Jeszcze ciągle, choć wróciliśmy ponad godzinę temu, tak niewiele potrzebuję by znów się tam przenieść. Zamykam oczy i wciąż jeszcze czuję promienie słońca na twarzy i niemal słyszę śpiew ptaków, czuję zapach lasu i łąk. Znaleźliśmy wiosnę!
A tak niewiele brakowało, abyśmy tam jednak nie pojechali. Abyśmy dali się przygnieść codziennej sile grawitacji i nie skorzystali z okazji, którą dawał nam słoneczny dzień. Kolejny raz przekonałam się, w najlepszy z możliwych sposób, jak bardzo ważne jest wykorzystywanie tego, co mam i robienie rzeczy właściwych, choć niekoniecznie najwygodniejszych. 
Daj, Boże, pamiętać o tym na dłużej!

A to jeszcze kilka zdjęć z naszej wycieczki: