Dzisiaj wieczorem będę mówić do rodziców na temat komunikacji w rodzinie. Pozytywnej komunikacji. Dosłownie kilka minut temu miałam okazję sama to przećwiczyć. Konkretnie nie tyle mówienie o pozytywnej komunikacji, tylko tęże w samej swej istocie. 

A było tak: dzwonię w pewnej ważnej sprawie do Szanownego Małżonka i rozmawiamy sobie – komunikacja, aż miło! No ale nie tak szybko. Bo Małżonek Szanowny nie do końca zrozumiał. A jeszcze konkretniej, to zrozumiał to co mówię, ale nie zrozumiał intencji. I zamiast pytania (które zadałam) wyszło mu zarządzenie (które usłyszał). Ups. 
No w sam raz, tuż przed tym, jak mam innym ludziom opowiadać o komunikacji. I to pozytywnej. 
Życie…
Okazuje się, że sama należę do grona wielu osób, które chciałby by być lepiej rozumiane, a i same rozumieć lepiej. Bo nie da się ukryć, że wszyscy mamy z tym problemy. 
I są na te problemy liczne rozwiązania:
  •  mów jednoznacznie i wprost
  • sprawdzaj czy cię zrozumiano (i czy dobrze)
  • bądź cierpliwy/cierpliwa, powtórz jeśli coś nie jest zrozumiałe od razu
  • mów jasno o swoich oczekiwaniach
  • komunikuj jak sam/sama rozumiesz to, co ktoś do ciebie mówi
  • pytaj, jeśli nie rozumiesz
  • no i, oczywiście mów głośno i wyraźnie :):):)
Zastosujesz, będzie lepiej. Serio. Sama sprawdziłam. I nadal sprawdzam. I jest lepiej 🙂
Ale czy to już pozytywna komunikacja? Raczej nie. Co to znaczy pozytywnie komunikować? Kiedy w rodzinie, czy paczce przyjaciół, komunikacja jest pozytywna? Chyba raczej nie chodzi o to, że niezależnie od rzeczywistości komunikujemy sobie wyłącznie dobre, miłe i przyjemne rzeczy. To komunikacja fałszywa, czyli w zasadzie trudno byłoby tutaj w ogóle mówić o jakimkolwiek porozumieniu, do którego komunikacja powinna prowadzić. 
Tak naprawdę sprawa polega na atmosferze. Tej, która panuje w domu, czy wśród jakiejś grupy ludzi.
Kiedy nasze rozmowy są życzliwe, skupione na innych ludziach a nie rzeczach i zadaniach do wykonania, kiedy możemy bezpiecznie rozmawiać o różnych, także trudnych sprawach. Kiedy po prostu się lubimy i zależy nam na sobie nawzajem. I kiedy to słychać w naszych rozmowach. Także wtedy, kiedy mamy problemy ze zrozumieniem o co tej drugiej osobie chodzi. Mówi coś dziwnego, ale i tak ją lubię!
To nie tyle technika (która jednak też się przydaje), co postawa. 
I tę postawę trzeba ćwiczyć. Podobnie jak postawę ciała. Podobnie jak łatwo jest nam garbić się i wykrzywiać przed komputerem podpierając swój kręgosłup w najgorszy z możliwych sposobów, łatwo jest nam zapominać o życzliwości i zaangażowaniu, jakie jesteśmy sobie winni. Czym bliższa relacja, tym bardziej. I łatwo jest nam narzekać, zrzędzić i …czepiać się w najgorszy z możliwych sposobów. I w końcu mamy komunikację opartą na niespełnionych oczekiwaniach, pretensjach i wydawaniu poleceń, i w końcu nie ma w niej nic pozytywnego.
A może być inaczej. Możemy pamiętać o naszej postawie. Najnormalniej w świecie się pilnować. Trzymać prosto kręgosłup i podobnie swoje myśli pod kontrolą. Pilnować tego co i jak mówimy. I przede wszystkim po co.
Dlaczego mówię, to, co mówię? Czy moim celem jest pozytywna komunikacja? Czy może coś zupełnie innego? 
Wtedy, zadziwiająco często się okazuje, że drugiej osobie wcale nie chodzi o to, by mnie pognębić, ale po prostu nie zrozumiała. Albo ja nie zrozumiałam. I możemy się dogadać.
Zawsze możemy.