Ostatnie kilka tygodni należy zaliczyć do kategorii „szalone”. Szaleństwo polegało na … szaleństwie właśnie. Niemal codziennie byliśmy w innym miejscu, spotykaliśmy się z innymi ludźmi i robiliśmy coś innego. No, to ostatnie jest może przesadą, bo robiliśmy tylko kilka rzeczy. Całość była w każdym razie skupiona na wyjazdach, przejazdach i ludziach. Przy okazji udało się nam udowodnić powszechnie znaną tezę o tym, że bałagan robi się sam. Nas w zasadzie niemal nie było w domu a jak tu wygląda?… Ech… Lepiej nie wspominać. Czeka mnie jeszcze przynajmniej jeden kolejny dzień sprzątania, prania i układania porzuconych w nieładzie rzeczy, kartek, notatek, wycinków i papierków wszelkiego rodzaju. No więc, jeśli ktoś potrzebowałby jakiejś dokumentacji to jeszcze do jutra zdecydowanie da się to zrobić. 
Na dodatek, kiedy pisałam ostatnio, było jeszcze w zasadzie lato. A teraz? No, czego by o tym nie powiedzieć, nie jest to lato. Nawet Jaśnie Nam Panująca zdążyła się zmienić 🙂
No, ale nie o tym. 
A o czym?
Otóż dokonałam kolejnego olśniewającego odkrycia! I zostało ono udowodnione ponad wszelką wątpliwość. Przynajmniej moją. 
Odkrycie owo polega na tym, że prawdą jest twierdzenie, że rzeczy małe, drobne i niezbyt ważne są właściwie najważniejsze, bo to z nich składa się nasze życie. Jak do tego doszłam? Otóż, w opisanym powyżej natłoku bardzo ważnych i bardzo pilnych spraw, udało się nam właśnie zadbać również o te malutkie. Czasu było mało, fakt. Ale udało się nam zatrzymać na kawie zamiast wypić ją w biegu, porozmawiać choć chwilkę każdego dnia, usiąść z przyjaciółmi na kolacji (nawet kilka razy, w kilku miejscach, z kilkoma przyjaciółmi – DZIĘKI!), zauważyć, przejeżdżając, piękny widok (Tatry i Babia Góra na tle zachodzącego słońca).
Wymyśliliśmy nawet i zrealizowaliśmy jedno spontaniczne spotkanie 3/4 rodziny – przejeżdżaliśmy niedaleko i okazało się, że możemy na chwilę razem usiąść, porozmawiać.  Udało się nam też pamiętać o sobie nawzajem i, uwaga! – naprawdę byliśmy dla siebie mili! Było mnóstwo stresujących sytuacji i nie zawsze udało się nam uniknąć niepotrzebnego pośpiechu, podniesionego głosu, zniecierpliwienia i ogólnej zmierzłości, ale w sumie było na prawdę fajnie. Staraliśmy się i mogliśmy zebrać tego efekty. Kolejny raz przekonaliśmy się, że jeśli po prostu o to dbamy, staramy się troszczyć o nasze więzi w takim napiętym czasie – jest to możliwe. Każde z nas samo tylko jedno wie, ile razy ugryzło się w język, jednak nie postawiło na swoim, policzyło do dziesięciu zanim odpowiedziało i tak dalej. Ale było warto. 
Jesteśmy zmęczeni. Tak, tym bardziej, że na horyzoncie wcale nie jest tak całkiem spokojnie. W przyszłym tygodniu znów wyjeżdżamy…
Ale jeszcze bardziej jesteśmy chyba zadowoleni i szczęśliwi. Lubimy być razem 🙂

Udało się nam nawet być na spacerze i „załapać się” na jesień 🙂