http://knp.ukw.edu.pl/nowa/images/wstawki/projekt13/podsumowanie/dzwoniec.jpg
Wczoraj po południu uratowaliśmy malutki kawałek świata.
Szliśmy sobie na mały spacer. Trzeba było zrobić zakupy, to przy okazji poszliśmy się przejść. Oboje trochę też potrzebowaliśmy spaceru, bo mieliśmy raczej ciężki dzień, ale o tym później. No więc szliśmy sobie, rozmawialiśmy i coś zwróciło naszą uwagę – na najbliższym nam drzewie, w plastikowej butelce trzepotał się mały uwięziony ptaszek wielkości wróbla czy kanarka. Zielonkawe skrzydełka trzepotały jak oszalałe. Dzwoniec, bo to był właśnie dzwoniec, tłukł główką w przezroczysty plastik, ale nic to nie dawało. Podskakiwał na grubej warstwie ziarna, która stała się prawdopodobnie przyczyną jego kłopotu i najwyraźniej w świecie tracił siły. Tuż przy nim było wyjście. Gdyby był chomikiem albo myszą, bez najmniejszego problemu schyliłby głowę i spokojnie wyszedł z karmnika. Ale był ptaszkiem. I chciał wylecieć na świat i pobliskie drzewa, które przecież widział. Nie potrafił zatrzymać się chwilę, pomyśleć, schylić łebka i przecisnąć się przez nieco za małe wejście. Ptaszki nie myślą w ten sposób. W drugą stronę tak właśnie musiał zrobić. Ze schylonym łebkiem dzióbał ziarenka i w ten sposób wszedł do pułapki. Trudno oczekiwać od małego ptaszka, żeby sobie to przypomniał.
Na dodatek wyjście było zwrócone w stronę pnia drzewa, a przecież z drzewa odfruwa się w zupełnie innym kierunku. Każdy ptak to wie. Ale nie każdy człowiek, jak się okazuje. Karmnik – pułapka wisiała dość wysoko, więc nie było łatwo odwrócić butelkę, co najpierw było naszym pomysłem. Janusz próbował długim kijkiem to właśnie zrobić, ale nie udawało się. Dzwońcowi niewiele to pomagało, a butelkowy karmnik uparcie odwracał się z powrotem. Zainteresowały się ptaszkiem kolejne osoby – jakaś pani podała większy i grubszy kij – za jego pomocą udało się ściągnąć pułapkę na nasz poziom. Ptaszek szalał z niepokoju. Wyjście było bardzo niewielkie, ale udało mi się wsadzić w nie rękę i mieć nadzieję, że uda się wyciągnąć ją z dzwońcem w garści. Waleczny ptaszek trzepotał skrzydełkami i dziobał mnie z całej swojej siły. Tylko przez chwilkę czułam jego drobne serduszko bijące w mężnej ptasiej piersi i malutki dzióbek łaskoczący mnie lekko w palce. Trwało to kilka sekund i wyleciał jak torpeda w pobliskie drzewa.


Dzisiaj mieliśmy bardzo trudny dzień, a raczej noc. Nasz syn był w górach. Była fatalna pogoda i wiedzieliśmy już, że ma kłopoty. Była już noc a jemu nie udawało się dotrzeć do schroniska. Zimą, półtoragodzinny zwykle, szlak przeciągał się już ponad cztery godziny a do jego końca ciągle było daleko. Młody był na to przygotowany więc spokojnie szedł dalej. Co jakiś czas kontaktował się z nami telefonicznie. W pewnym miejscu, słysząc już schronisko, zjechał w dół. Przekoziołkował po zboczu i stracił orientację. Było jasne, że nie wejdzie po stromiźnie z powrotem na szlak, więc zdecydował się schodzić na dół w nadziei, że w końcu dojdzie do wsi, ale nie wiedział po której stronie góry się znalazł. Rozmawialiśmy o tym przez telefon. A potem kontakt się urwał…
Byliśmy w domu i czekaliśmy na jego kolejny telefon z informacją co się dzieje. Noc pełna obaw, niepokoju. Dopiero nad ranem usłyszeliśmy co się stało.
Młody zszedł strumieniem w dół po niemal przeciwległym zboczu góry i dostał się do przystanku autobusowego, dwoma autobusami podjechał do miejsca, w którym zostawił swój samochód. Odpoczął i wrócił do domu. Zmęczony, ale cały…


„Spójrzcie na ptaki niebieskie (…) czyż nie jesteście o wiele ważniejsi niż one?”