Ostatnimi czasy, z niewiadomo jakiego powodu, dość często wpadam na hasła z cyklu:
„nikt nie może być powodem twojego szczęścia, poza tobą samym”,
„kto szuka oparcia w innych, a nie w sobie samym, oddaje się iluzji, która nie ma racji bytu”
„realizuj swoje pasje i marzenia, jeśli komuś się to nie podoba, widocznie nie jest twoim prawdziwym przyjacielem”,
„ważne przede wszystkim jest dla mnie to, co ja sam uznaję za ważne. Nie to, co przedstawiają mi jako ważne inni, to jest bowiem ważne dla nich.”
„tajemnica głębokiej satysfakcji z życia nazywanej prawdziwym szczęściem, jest taka: po prostu zajmuję się bardziej sobą niż innymi”.
To jedynie kilka cytatów, które zapamiętałam lub zdążyłam zanotować, spotkałam się też z książką, mówiącą o tym jak praktykować sztukę egoizmu w życiu. Z recenzji tejże: „Oczywiście, realizując w codziennym życiu sztukę bycia egoistą, wzbudzimy niechęć tych, którzy chcą nas wykorzystać do własnych celów. Czy jednak nie jest lepiej narazić się na brak sympatii ze strony kilku osób, niż zrezygnować ze swego osobistego szczęścia?”
 No i niby wszystko jest w porządku. Jeśli gdzieś głęboko w środku jestem zła i zgorzkniała, to inni ludzie, nawet jakby nie wiem jak się starali raczej tego nie zmienią. No niby racja, ale…
Jeśli chcę realizować swoje pasje, spełniać marzenia, rozwijać się a ktoś mi w tym przeszkadza, coś rzeczywiście jest nie tak, ale…
Oczywiście wcale nie spieszy mi się do tego, by zostać narzędziem realizowania czyichś celów.Tylko dlaczego powyższe hasła w adwentowym czasie kojarzą mi się nieodparcie z Ebenezerem Scrooge’m Dickens’a?
Podobnie z pozostałymi twierdzeniami. Niby wszystko jest OK, ale… No właśnie. Ale. Nieźle to wszystko brzmi, tylko czy tak jest naprawdę? Zastanawiam się nad dwoma pytaniami. 
Po pierwsze, czy człowiek, który nie zwraca uwagi na innych, kieruje się wyłącznie własną „skalą ważności” i zajmuje się głównie sobą, rzeczywiście czuje się aż tak dobrze, jak wszędzie wokół można usłyszeć. 
Po drugie, nawet jeśli odpowiedź na poprzednie pytanie brzmi TAK, to czy dobre samopoczucie tego rodzaju nadaje się na cel w życiu.  
Która postać pociąga mnie bardziej – człowiek, który świetnie się ze sobą czuje, realizuje swoje cele, nie przejmuje się zbytnio opiniami innych osób i dba o swoje sprawy na pierwszym miejscu, czy może jednak człowiek, który jest wrażliwy na potrzeby innych ludzi, taki, który czasem „łapie doła”, kiedy coś mu nie wyjdzie, i który dba o swoje więzi z innymi ludźmi nawet wówczas, gdy nie przynosi mu to wymiernych zysków? Celowo nie chcę porównywać dwóch skrajności – człowieka, który bezlitośnie wykorzystuje innych z człowiekiem, który oddaje innym swoje ostatnie pieniądze i dom. W życiu raczej trudno o takie skrajności. 
No więc jakim człowiekiem wolę być? 
A jakich ludzi wolałabym mieć wokół siebie?
No więc jak to w końcu jest?