Kilka dni temu byłam u Cioci. Tak naprawdę nie jest to moja prawdziwa ciocia, ale znam Ją całe życie i jest jedną z bardzo bliskich mi osób. Potrzebowała czegoś, więc pojechałam. Jechałam autobusem i pewnie dlatego w drodze ogarnęły mnie wspomnienia. Mijane przystanki, z jakiegoś powodu niezmienione od lat, wprowadziły mnie w dziwny, przyjemny nastrój. Kiedyś, kiedy byłam małą dziewczynką, i potem, kiedy byłam już większa, odwiedziny u Cioci były prawdziwą wyprawą, a jej dwie córki najbliższymi przyjaciółkami (z jedną z nich mam bardzo bliski kontakt do tej pory). 
Trasa wyznaczona przez Google Maps ma 19,9 km i ma zająć mi 22 minuty. Kiedyś, z przesiadką, jechało się prawie dwie godziny… 
Na spotkania z Ciocią i jej rodziną mama umawiała się tylko „mniej więcej”. Ani oni, ani my nie mieliśmy telefonów, a pierwsze łącze internetowe miało być uruchomione w Polsce za jakieś 10 lat. Fakt, kiedyś zdarzyło się, że Ich nie zastałyśmy. Innym razem, jedne z najlepszych odwiedzin spędziłyśmy z Siostrą pomagając dziewczynom sprzątać, bo ciocia zrobiła im „pilota” w pokoju. Ale była zabawa. Że też sprzątanie we własnym pokoju nigdy nie robiło nam takiej frajdy!

Nie pamiętam kogo ostatnio odwiedziliśmy bez zapowiedzi. Telefony, umawianie się na konkretny dzień i konkretną godzinę, niby bardzo wiele ułatwia. Nie pojadę do kogoś tylko po to, żeby „pocałować klamkę”, ale coś nam jednak odebrało. W zasadzie bardzo niewiele osób dzwoni żeby zapytać, „Hej, jesteście w domu? Możemy wpaść?”. My też rzadko to robimy. Może warto nad tym pomyśleć, odwiedzić dawno nie widzianych przyjaciół, znajomych. To prawda, że nie mamy czasu. Ale też pokonanie dwudziestu kilometrów nie zajmuje nam dwóch godzin. Aby odwiedzić ciocię nie potrzebuję rezerwować miesiąc wcześniej całej soboty. Mogę pojechać na kawę. To zajmie tyle, co kiedyś podróż autobusem w jedną stronę. 
Na szczęście czasem wpadają tacy goście. „Hej, jestem w okolicy, możemy się spotkać?”. Jakieś dwa tygodnie temu był u nas stary, dobry znajomy z synem. Miły wieczór, pogaduchy, przespali się, pojechali dalej. W zeszłym tygodniu ktoś inny wpadł na chwilę. „Fajnie, wiecie, jak zaczynam zdanie, to wy już wiecie o co chodzi. Dobrze mieć takie miejsca, gdzie zawsze można wpaść”, „Jest szansa, ze będziecie w domu 27go po południu i wieczorem? Będę wtedy w Kato, mogę do Was wpaść?”
Kiedyś na takie okazje każdy miał swoje sprawdzone sposoby. Dolewanie wody do zupy było jednym z najzabawniejszych. Ale jakże często działało. Jeśli najedzą się cztery osoby, to i piąta z głodu nie umrze. 

Wieczór ze znajomymi czy przyjaciółmi, świeczki w oknach, i szybkie ciacho. Może być coś lepszego tej jesieni?

Szybkie ciacho:

  • jabłka – wydrążyć środki i bez obierania pokroić na mniejsze kawałki, wsypać na dno naczynia do zapiekania (jak ma być dużo gości to więcej, jak mało, to mniej)
  • zrobić kruszonkę – 1/3 masła, 1/3 mąki, 1/3 cukru – wymieszać dokładnie i wysypać na jabłka
  •  można posypać też orzechami, dodać trochę konfitury dla ciekawszego smaku albo jeszcze jakoś inaczej urozmaicić przepis
  • wstawić do piekarnika na 180*C na jakieś pół godziny – aż jabłka zmiękną a kruszona się zarumieni.
  • zjeść na ciepło. Jeśli zostały jakieś lody w zamrażarce, to będą pasowały.